Brytyjski tygodnik ekonomiczny porównał dramatyczny efekt kryzysu w dawno należącej do Unii Europejskiej Grecji z cichą i wytrwała odpornością krajów Europy Wschodniej. 12 miesięcy temu za największy problem stabilności europejskiej gospodarki uważano kraje postkomunistyczne – Węgry, Łotwa, Ukraina i inne – w których groziło załamanie kursów krajowych walut i upadłość banków – nerwu gospodarki.
Dzisiaj wydaje się, że te obawy były przesadzone. The Economist zwraca uwagę, że wrzucanie wszystkich krajów regionu: Rosji, Ukrainy, Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Czech, Węgier itd. było dużym uproszczeniem. Jednego regionu Europy Wschodniej nie ma, bo sytuacja ekonomiczna należących do tego regionu geograficznego jest zupełnie inna. Polska, największa gospodarka w regionie, zdołała nawet osiągnąć w 2009 roku wzrost gospodarczy.
Niektórzy uważają, że czarna propaganda przeciw krajom regionu, to swego rodzaju ekonomiczny spisek świata finansowego, którego niektóre instytucje grały na zniżkę kursu walut narodowych tych krajów. Polski minister finansów Jacek Rostowski mówił, że jest zaskoczony tą histerią.
Zdaniem The Economist rządy krajów Europy Wschodniej zdały egzamin w trudnych czasach, nie uległy łatwej drodze populizmu i podjęły trudne programy oszczędnościowe. O dziwo, przyniosło im to zwiększenie popularności popularność. Dobroczynny skutek dał napływ środków unijnych do krajów „Nowej Europy”, który złagodził efekty zachwiania gospodarki, jak również centralnych planów oszczędnościowych.
Istnieje uderzający kontrast pomiędzy zamieszkami w Grecji i pełną rezygnacji cierpliwością postkomunistycznego elektoratu, którego standardy życia gwałtownie spadły z powodu szalejącego bezrobocia. Instytucjonalne rozchwianie, którego boją się niektórzy zachodnioeuropejscy politycy, może być prawdziwym problemem, ale w strefie euro, a nie w Europie Wschodniej.