Ograniczając wczoraj dostawy o dodatkowe 15 proc., Gazprom zwiększył presję na władze w Mińsku. Rosyjski koncern liczy, że to skłoni Białorusinów do szybszego uregulowania zaległych należności za surowiec szacowanych na 182 mln dol. Odpowiedź prezydenta Aleksandra Łukaszenki okazała się jednak zaskakująca. Zażądał, by to Gazprom zapłacił 260 mln dolarów z tytułu opłat za tranzyt gazu przez terytorium Białorusi, i zapowiedział, że zablokuje przesył gazu rosyjskiego do innych krajów – w tym Polski.
Prezydent Łukaszenko nie zrealizował tej groźby i wczoraj surowiec z Białorusi na Litwę, do Polski, a także (przez nasz kraj) do Niemiec płynął bez przeszkód. – Możemy bez ryzyka powiedzieć, że nawet gdyby doszło po stronie białoruskiej do radykalnych kroków, to przez wiele tygodni Polska jest zabezpieczona, jeśli chodzi o gaz – zapewniał premier Donald Tusk. Szef rządu przypomniał, że dostawy z Białorusi nie są jedynymi. Polska odbiera rosyjski gaz także poprzez Ukrainę, a władze tego kraju zapowiedziały już, że mogą w przypadku utrzymujących się problemów na Białorusi zwiększyć tranzyt rosyjskiego paliwa.
W opinii ekspertów konflikt rosyjsko-białoruski ma szersze podłoże, a Gazprom stał się po raz kolejny narzędziem rosyjskich władz, by wywrzeć presję na Mińsk. – Rosyjski koncern od lutego zdawał sobie sprawę, że Białoruś płaci za gaz według ubiegłorocznych, niższych cen, czyli po 150 dol. za tysiąc m sześc., ale nie reagował – mówi jeden z ekspertów. – Dopiero teraz uznano w Moskwie, że to odpowiedni moment na przykręcenie kurka. W tle są zaś przygotowania do powołania unii celnej z udziałem Rosji, Kazachstanu i Białorusi właśnie.
Aleksiej Makarkin z Centrum Technologii Politycznych przypomina, że prezydent Łukaszenko odmówił przystąpienia do unii, dopóki Moskwa nie zniesie ceł eksportowych na dostarczaną na Białoruś ropę. – Gdyby nie ta sprawa, znaleziono by jakiś kompromis w sprawie opłat za gaz – ocenia Makarkin.
Dodaje, że obecny konflikt to także wyraz ogólnego zniecierpliwienia Moskwy krnąbrnością sąsiada. – W każdej sprawie staje okoniem, nie chce uznać niepodległości Abchazji i Osetii Południowej. A jednocześnie oczekuje ulg gospodarczych. Z punktu widzenia Moskwy takie dotowanie białoruskiej gospodarki, które nie daje konkretnych efektów politycznych, się nie opłaca – mówi politolog.