Po imponujących, nienotowanych od prawie miesiąca, zwyżkach w USA w środę giełdy europejskie nie miały wyjścia i musiały pójść w górę. Na otwarciu indeks FTSEurofirst 300 wystrzelił o 1 proc., ale w miarę upływu czasu popyt odpuszczał. Inwestorzy czekali na to, co zrobią Amerykanie, a ponieważ kontrakty terminowe na tamtejsze indeksy nie dawały wyraźnych sygnałów, i obroty, i ruch na rynku były umiarkowane.

Po południu na giełdy powrócił poranny optymizm, do czego przyczyniły się dane z amerykańskiego rynku pracy. Inwestorom wystarczyła wiadomość, że liczba nowo zarejestrowanych bezrobotnych spadła w ubiegłym tygodniu do 454 tys., podczas gdy oczekiwano spadku do 460 tys. Jak więc widać, te zaledwie 6 tys. etatów spowodowało, że indeksy prawie podwoiły poranne zwyżki.

Decyzje Banku Anglii i ECB nie miały wpływu na notowania. Obie instytucje, tak jak oczekiwano, nie zmieniły kosztu pieniądza. Nadal więc mamy sprzyjający rynkom akcji rekordowo niski poziom stóp procentowych. Z kolei Międzynarodowy Fundusz Walutowy podwyższył prognozę globalnego wzrostu z 4,2 do 4,6 proc. w 2010 r., ostrzegając jednocześnie, że zagrożeniem pozostaje kryzys zadłużeniowy w strefie euro.

Giełda warszawska, podobnie jak dzień wcześniej, znów wyraźnie odstawała od pozostałych. WIG20, choć przez cały dzień utrzymywał się na plusie, ostatecznie stracił 0,1 proc. Wskaźnik całego rynku WIG zyskał 0,25 proc. Poziom obrotów wskazuje, że na rynku aktywne pozostają tylko krajowe fundusze i inwestorzy indywidualni. Wczoraj wprawdzie obroty były najwyższe w tym tygodniu, ale 20 proc. przypadło na walory PZU.

Gracze zachodni omijają GPW, kierując się bardziej na południe. Wczoraj np. giełda węgierska zyskała ponad 4,5 proc. i był to największy dzienny wzrost indeksu od ponad miesiąca. O prawie 1 proc. umocnił się też forint. W Pradze akcje podrożały średnio o prawie 2 proc.