W okresie późnego średniowiecza wiele europejskich państw, a szczególnie Niemcy, przejęło prawo rzymskie. Recepcja prawa rzymskiego pociągnęła za sobą stopniowe zerwanie z zasadą odpowiedzialności kolektywnej na rzecz odpowiedzialności indywidualnej, podmiotami praw i obowiązków była już nie wyłącznie wspólnota, lecz i jednostki. Wcześniej w większości społeczności europejskich obowiązywało niepisane prawo zwyczajowe opierające się na solidarności plemiennej oraz odpowiedzialności klanowej według zasady: każdy ręczy za każdego. Celem tych pierwotnych wspólnot było zapewnienie podstawowych zasobów koniecznych do przeżycia – wszystko, co upolowano w ciągu dnia, było następnie dzielone wśród członków plemienia. Taka organizacja życia zbiorowego pociąga jednak za sobą pewne ryzyko. Jej wadą jest to, że niepisane normy prawne klanu rodzinnego wymuszają konformizm w postępowaniu członków grupy, który wręcz uniemożliwia innowacje, wzrost oraz dobrobyt. Prawo rzymskie okazało się osiągnięciem kulturowym, które w znacznym stopniu umożliwiło Europie awans cywilizacyjny i uzyskanie statusu najbogatszego kontynentu świata. Ugruntowując zasadę odpowiedzialności indywidualnej i działalności na własne ryzyko, prawo rzymskie uwolniło jednostkę od bycia nadzorowaną i ograniczaną przez członków plemienia.
Rozwój nowożytnego prawa umów oraz prawa własności nie oznaczał jednoczesnego wyeliminowania z systemu prawnego idei solidarności, a jedynie ograniczenie jej zasięgu. Normy prawne regulujące organizację życia społecznego uległy zróżnicowaniu na te, które sprzyjały kreowaniu bogactwa narodów, oraz te, które służyły redystrybucji dóbr. Te ostatnie podlegają konstytucyjnym ograniczeniom, które z kolei zasadzają się na demokratycznej legitymacji, czego wyrazem jest kompetencja parlamentów narodowych w kwestiach budżetowych.
Obecnie w licznych wpływowych kręgach politycznych, akademickich i biznesowych rozważa się wprowadzenie euroobligacji jako odpowiedzi na kryzys w strefie euro. Promotorem tej idei był początkowo zwłaszcza premier Luksemburga Jean-Claude Juncker oraz włoski minister finansów Giulio Tremonti. Obecnie idea jest intensywnie promowana przez Komisję Europejską, która 23.11 br. przedłożyła w tej sprawie „Zieloną księgę w sprawie wykonalności wprowadzenia tzw. obligacji stabilności". Istnieje kilka koncepcji euroobligacji, wszystkie one jednak sprowadzają się w rezultacie do tego, że każde państwo strefy euro odpowiadałoby za (całość bądź część) długów każdego innego państwa strefy. Wraz z wprowadzeniem tak rozumianych euroobligacji nastąpiłby powrót do solidarności klanowej, modelu funkcjonującego w społeczeństwach pierwotnych. Nazwa „euroobligacja" jest zresztą w rzeczy samej myląca. Sugeruje ona, że chodzi o obligacje wyrażone w euro, podczas gdy w rzeczywistości euroobligacje są dłużnymi papierami wartościowymi sprzedawanymi poza krajem pochodzenia waluty, w której są denominowane. Dotychczas funkcjonujące określenie „euroobligacja" pochodzi od waluty, w której jest notowana. Odpowiednią nazwą dla proponowanej obecnie konstrukcji byłaby „obligacja odpowiedzialności grupowej". Być może właśnie dlatego we wspomnianej „Zielonej księdze" KE pojawiła się nowa nazwa: „obligacje stabilności". Według twórców koncepcji euroobligacji wprowadzenie tego instrumentu miałoby zapobiec niewypłacalności już nie tylko Grecji (bo ta stała się faktem), ale także innych zagrożonych krajów, zwłaszcza Włoch, Portugalii i Hiszpanii. Miałoby to stać się możliwe poprzez obniżenie kosztów finansowania zadłużenia, ponieważ dostępna wszystkim krajom euroobligacja, jako instrument, za którym stoi wiarygodność wszystkich członków strefy euro, miałaby niższy kupon. Drugą stroną medalu byłoby jednak podwyższenie kosztów emitowania długu przez takie państwa, jak Niemcy, Holandia czy kraje skandynawskie, które dziś finansują się znacznie taniej od średniej europejskiej.
W tym miejscu należy sięgnąć niemal 20 lat wstecz do czasu przyjęcia traktatu z Maastricht (1992) i przypomnieć koncepcję powstania Unii Gospodarczej i Walutowej (UGW). Koncepcja ta zasadzała się na zamrożeniu kursów walut państw partycypujących i centralizacji polityki monetarnej – wszystko to w celu zapewnienia skutecznej polityki antyinflacyjnej. Państwa członkowskie straciły więc pewne narzędzia polityki monetarnej. Jednocześnie jednak polityka fiskalna pozostała domeną państw członkowskich. Państwa zachowały zatem autonomię w zakresie większości podatków oraz wydatków publicznych, z wyjątkiem jedynie pomocy państwowej dla przedsiębiorstw. W połączeniu z powstaniem tzw. rynku wewnętrznego bazującego na swobodach traktatowych miało to doprowadzić do konkurencji systemowej między państwami członkowskimi, z korzyścią dla efektywności ekonomicznej całej Wspólnoty. Te założenia szybko jednak okazały się nazbyt idealistyczne. Wprawdzie kraje UGW zostały zobowiązane do przestrzegania określonych zasad dotyczących długu publicznego oraz deficytu budżetowego, ustalonych w art. 126 traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE) oraz dookreślonych w pakcie stabilizacji i wzrostu z 1997 r., niemniej jednak dość szybko się okazało, że litera prawa przegrywa z politycznym konformizmem i samoograniczenia fiskalne nie są przez państwa eurolandu przestrzegane – notabene wśród pierwszych naruszycieli znaleźli się Niemcy i Francuzi. Już z chwilą wejścia do UGW i przyjęcia wspólnej waluty kraje o relatywnie trudniejszej sytuacji fiskalnej zaczęły profitować z powodu tańszego kredytu. Zatem już wtedy pojawiła się pierwsza, łagodniejsza od obecnie proponowanej, forma odpowiedzialności zbiorowej – początek powrotu wspólnoty plemiennej.
Wydarzenia ostatnich miesięcy, a także pomysły na dalsze działania ratunkowe, w tym koncepcja euroobligacji, idą jednak jeszcze dalej i podważają najbardziej stanowczy zapis traktatowy stanowiący o odpowiedzialności finansowej państw, mianowicie art. 125 TFUE statuujący zakaz tzw. bailoutu. Zgodnie z tym przepisem „Unia nie odpowiada za zobowiązania rządów centralnych, władz regionalnych, lokalnych lub innych władz publicznych, innych instytucji lub przedsiębiorstw publicznych państwa członkowskiego, ani ich nie przejmuje [...] ". Podobnie w myśl tego samego przepisu „Państwo członkowskie nie odpowiada za zobowiązania rządów centralnych, władz regionalnych, lokalnych lub innych władz publicznych, innych instytucji lub przedsiębiorstw publicznych innego państwa członkowskiego, ani ich nie przejmuje [...] ". Wcielenie w życie koncepcji euroobligacji wymagałoby zatem uprzedniej zmiany traktatu i utworzenie prawnych podstaw do ich wprowadzenia. Dalsze naginanie istniejących podstaw prawnych do realizacji przyjętych decyzji polityczno-gospodarczych nie wydaje się możliwe bez ryzyka całkowitej utraty poważania dla obowiązywania w UE zasady praworządności. Już przecież europejski mechanizm stabilności finansowej, utworzony w maju 2010 r., z powołaniem na art. 122 ust. 2 TFUE był odebrany jako nadużycie. Wskazany przepis traktuje bowiem o dopuszczalności pomocy finansowej dla państwa członkowskiego w przypadku, kiedy ma ono „trudności lub jest istotnie zagrożone poważnymi trudnościami z racji klęsk żywiołowych lub nadzwyczajnych okoliczności pozostających poza jego kontrolą". Trudno brak dyscypliny finansów publicznych zaliczyć do którejkolwiek z nadzwyczajnych okoliczności zewnętrznych. Warto zaznaczyć, że takie podejście do zapisów prawnych nie jest właściwe wyłącznie dla strefy euro. Do podobnie pesymistycznych wniosków prowadzi przykład Polski, gdzie mimo iż konstytucyjny próg przewidujący maksymalny poziom długu publicznego istnieje już od niemal 15 lat (art. 216 ust. 5 Konstytucji RP), to jednak zamiast reformy finansów publicznych skutkuje on raczej kreatywną księgowością rządu.