Inwestorzy najwyraźniej uznali, że wszelkie negatywne informacje makroekonomiczne z naszego kraju (wolniejsze tempo wzrostu PKB, słaba produkcja przemysłowa i spadek sprzedaży detalicznej)?zostały już uwzględnione w kursach i potencjał do dalszego spadku złotego już się wyczerpał. Dlatego ok. godz. 10 euro kosztowało w Warszawie niewiele powyżej 4,13 zł. Za franka szwajcarskiego płacono wówczas 3,34 zł, a za dolara niespełna 3,04 zł.

Druga część notowań upłynęła jednak w zupełnie innej atmosferze. Spadki, które najpierw objęły giełdy, dotarły też na rynki walutowe. Euro zaczęło tanieć wobec dolara (wieczorem przecena wynosiła już 0,75 proc.) i pociągnęło za sobą złotego. Dlatego wieczorem kurs dolara wynosił już 3,08 zł (wzrost o 1,1 proc. w porównaniu z piątkiem), franka 3,39–3,4 (wzrost o 0,8 proc.), a euro 4,17 zł (0,2 proc.).

Na rynku długu gracze sprzedawali polskie obligacje. Z?tego powodu rentowność papierów dwuletnich wzrosła do 3,2 proc., pięcioletnich do 3,39 proc., a dziesięcioletnich do 3,89 proc.