Rz: Od 30 lat zbiera pan pamiątki dotyczące Kresów, a przede wszystkim Lwowa, oraz sztukę pokucką.
Paweł Wasylkowski: Dziadkowie mieszkali we Lwowie. Tam urodził się mój ojciec. Stąd sentyment do miasta. Chcę podobnie jak inni kolekcjonerzy uchronić te przedmioty przed zniszczeniem i rozproszeniem. Taka próba zatrzymania czasu.
Tomasz Kozłowski pochwalił się w „Moich Pieniądzach", że za 50 zł kupił klepkę wyrwaną z przedwojennego parkietu we lwowskiej kamienicy. Na odwrocie deseczki widnieje pieczęć wytwórcy z Kresów. Czy taka deseczka ma wartość na rynku antykwarycznym?
Podejrzewam, że zarówno dla mnie, jak i dla pana Tomasza Kozłowskiego zakup takiego przedmiotu nie ma nic wspólnego z jego wartością materialną. To coś więcej. Dla mnie to przedmioty, które można uratować, i wiem, że są unikalne, są bezcenne. Na podobnej zasadzie zbieram wyroby reklamujące różne firmy lwowskie, poczynając od hoteli i restauracji, a kończąc na wytwórniach Baczewskiego, Koseckiego, Mikolascha i innych.
Kiedyś takie pamiątki zdobywało się dzięki kontaktom towarzyskim i na jarmarkach staroci.