W czerwcu na łamach „Moich Pieniędzy" pisaliśmy o sprawie Mirosława G., nazywanej małą aferą Amber Gold. Mirosław G. przez pięć lat prowadził w Łodzi agencję bankowo-ubezpieczeniową pod logo ING. W ofercie miał głównie ubezpieczenia i kredyty hipoteczne. A na początku roku zachęcał do zakładania lokat z odsetkami 7 proc. rocznie. Chętnych nie brakowało. Ale w kwietniu Mirosław G. zamknął agencję i zniknął. ING Bank powiadomił prokuraturę. Zaczęli zgłaszać się poszkodowani. Na razie jest to kilkanaście osób, które straciły blisko 4 mln zł. Jednak łódzka prokuratura podejrzewa, że poszkodowanych jest co najmniej kilkadziesiąt osób. W sumie powierzyły one Mirosławowi G. co najmniej kilkanaście milionów złotych.
4 mln zł to wartość strat już zgłoszonych przez osoby oszukane przez Mirosława G.
Marta Pokutycka-Mądrala, rzecznik ING Towarzystwa Ubezpieczeń na Życie, przyznała, że przedsiębiorca wykonywał czynności agencyjne w imieniu spółki ING Usługi Finansowe na rzecz ING TUnŻ, ale nie miał prawa do zakładania lokat.
W czerwcu mężczyzna skontaktował się z prokuraturą. Powiedział, że nigdzie się nie ukrywa, tylko wyjechał do Niemiec. Żądał dla siebie listu żelaznego gwarantującego nietykalność. Ostatecznie kilka dni temu sam zgłosił się do prokuratury, gdzie postawiono mu zarzuty oszustwa.
Co się stało z pieniędzmi klientów? – Trafiały na konto bankowe, z którego wypłacał je Mirosław G. Część przeznaczył na spłacenie własnych długów – mówi Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury.