Kryzys w rozdętym sektorze budowlanym szybko przeniósł się na inne sfery życia. Nieelastyczny system wynagrodzeń (w tym wysoka płaca minimalna) doprowadził do raptownego skoku bezrobocia – jego poziom (19,5 proc.) jest już jednym z najwyższych w Unii Europejskiej. Inaczej niż w Irlandii i Wielkiej Brytanii firmy nie mają możliwości obcięcia pensji na pewien czas. Jedyne, co im pozostaje, to zwalniać ludzi. Inwestorzy zdali sobie sprawę, że problemy Hiszpanii są poważne. Rynki obawiają się m.in. o kondycję hiszpańskich banków, które były głównym fundatorem boomu na rynku nieruchomości. Wczoraj Credit

Suisse ostrzegł, że recesja może się przedłużyć, a ceny domów są wciąż zawyżone o ok. 30 proc., co może prowadzić do dalszych problemów kredytobiorców.

Światowy kryzys powoduje dodatkowo, że regiony Hiszpanii nastawione do tej pory na turystykę muszą się liczyć z mniejszymi dochodami. Ubiegłoroczna susza pokazała również, że i rolnictwo ma kłopoty. Szczęśliwie dla rządu w Madrycie inwestorzy nie odwrócili się od finansowania potrzeb pożyczkowych, choć ceny obligacji hiszpańskich są wyraźnie niższe. W ostatnich dniach Hiszpanii udało się uplasować euroobligacje o wartości 5 mld euro. Wydaje się jednak, że grecki kryzys pobudził gabinet Jose Zapaterą do działania. Trwają prace nad pakietem oszczędnościowym, który zmniejszyć ma wydatki rządu o ok. 50 mld euro (głównie poprzez cięcia w administracji centralnej i samorządowej). Służby prasowe rządu robią, co mogą, aby media nie utożsamiały Hiszpanii z Grecją.

O tym, czy Madrytowi uda się uciec przed dłuższą recesją, przekonamy się w przyszłym roku. Wtedy PKB ma wzrosnąć o 1,8 proc. Testem, czy oszczędności dają efekt, ma być rok 2013, gdy deficyt sektora finansów publicznych spaść ma do 3 proc. PKB z obecnych 11,4 proc.