Wczoraj po południu poznańska grupa energetyczna Enea wydała oficjalny komunikat, z którego wynika, że kontynuuje przygotowania do oferty publicznej i nastąpi ona do połowy listopada.
Od poniedziałku trwały rozmowy doradcy spółki i jej zarządu z przedstawicielami Ministerstwa Skarbu. Jeszcze dwa dni temu wydawało się, że sprawa jest przesądzona i resort się nie zgodzi na upublicznienie akcji Enei z powodu kryzysu na rynku finansowym. Pisaliśmy o tym w środowym wydaniu „Rz”.
Wczoraj ministerstwo zmieniło zdanie i trudno ocenić, dlaczego tak się stało. Odpowiedzialny za energetykę Jan Bury był nieuchwytny. Tymczasem to on w środę zapowiadał, że ze względu na niekorzystną koniunkturę na rynku kapitałowym Skarb Państwa przekłada termin debiutu Enei na GPW.
– Jeśli sytuacja na rynku się poprawi, do debiutu może dojść w 2009 r., jeśli nie, do końca przyszłego roku Enea może trafić do inwestora strategicznego – mówił. Z nieoficjalnych informacji wynika, że doradca Enei jednak przekonał ministra skarbu, by skierował na giełdę pierwszą z czterech grup energetycznych, i to pomimo trwającego kryzysu finansowego. Najpewniej część z akcji, które Enea wyemituje na podwyższenie kapitału, trafi do inwestorów branżowych. Zatem to zagraniczne koncerny, które do tej pory zapewniały, że są zainteresowane prywatyzacją polskich spółek, mogą uratować debiut poznańskiej firmy.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że jest istotna różnica w wycenie Enei między inwestorami finansowymi, do których przede wszystkim miała być skierowana oferta, a inwestorami branżowymi. Ci pierwsi szacują wartość firmy na 6 mld zł, podczas gdy spółki z branży na ok. 8 mld zł. To dlatego, że firmy z branży, kupując akcje Enei, traktują ją jako inwestycję wieloletnią, długofalową, więc są skłonne zapłacić więcej za dostęp do rynku.