John Borrell, rezydent na Kaszubach

Jako dziennikarz zwiedził świat, jako korespondent wojenny spotykał Ryszarda Kapuścińskiego. Od niego usłyszał o Polsce. Teraz nieopodal Kartuz prowadzi z żoną pensjonat, założył lokalną gazetę i winnicę.

Publikacja: 03.04.2009 01:12

Kania Lodge, pensjonat Johna Borrella w Sytnej Górze na Jeziorem Białym (10 km od Kartuz)

Kania Lodge, pensjonat Johna Borrella w Sytnej Górze na Jeziorem Białym (10 km od Kartuz)

Foto: archiwum prywatne

Red

Co skłoniło Nowozelandczyka do osiedlenia się na polskiej wsi i budowania lokalnej demokracji?

Dziennikarzem był przez 25 lat. Tego nie da się wymazać ani zapomnieć. Długo pracował dla “Time Magazine”, który wtedy był najpopularniejszym tygodnikiem na świecie‚ ze sprzedażą 7 milionów egzemplarzy i 28 milionami czytelników. – Duża rzecz – mówi John Borrell. – Zawsze byłem tam, gdzie się coś działo. Afryka‚ Bliski Wschód‚ Ameryka Łacińska‚ Europa Środkowa w momencie upadku komunizmu.

W rodzinnej Nowej Zelandii najpierw przez dwa semestry studiował medycynę, ale jak sam przyznaje, szczerze nienawidził zajęć z fizjologii. Miał 19 lat, potrzebował pracy. Zahaczył się jako reporter w małej lokalnej gazecie w rodzinnym New Plymouth, na prowincji. Płacono mu marne grosze.

Dwa lata później umiał już wystarczająco dużo‚ by poszukać czegoś lepszego. Wyjechał do Australii pracować dla “The Australian” wydawanego przez Ruperta Murdocha. Jeździł po całej Australii‚ Papui-Nowej Gwinei i stamtąd pisał artykuły. Dla 21-letniego chłopaka to było świetne zajęcie. Postanowił nie wracać na uniwersytet. Dostał kontrakt u Reutera i przeniósł się do Rodezji‚ która chwilę wcześniej ogłosiła niepodległość. To był gorący moment. Widział też z bliska upadek portugalskiego imperium‚ od którego oderwała się Angola i Sao Tome. Był w Rwandzie i Mozambiku. W Etiopii zdetronizowano Hailego Selassie‚ tam też był. Wtedy w Etiopii po raz pierwszy spotkał Kapuścińskiego.

– Nasze drogi przecinały się wiele razy. Byliśmy dobrymi‚ bliskimi znajomymi – opowiada. – Gdy zostałem szefem biura

w “Time Magazine”‚ poprosiłem Kapuścińskiego o napisanie dla nas artykułu. Dopilnowałem‚ żeby stawka dziennikarska była odpowiednio wysoka‚ bo w tamtych czasach ktoś, kto jak Kapuściński pracował dla PAP‚ wiele nie zarabiał. Ustaliliśmy‚ że będzie to 2500 dolarów.

Wtedy w polskich realiach to była fortuna. Za te pieniądze można było w Warszawie kupić mieszkanie. Największa ironia w tej historii – tekst Kapuścińskiego nigdy nie został opublikowany. Ale honorarium wypłacono mu w całości.

[srodtytul]Kraj gdzieś w Europie [/srodtytul]

To dzięki Kapuścińskiemu pierwszy raz usłyszał o Polsce. Praktycznie nic o niej wiedział, oczywiście prócz tego‚ że znajduje się w komunistycznej strefie wpływów i leży gdzieś w Europie Północnej. Wtedy nawet nie przeszło mu przez myśl, że Polska stanie się kiedyś także jego krajem.

Podczas jednej z podróży do Nigerii spotkał Annę Rospond‚ przyszłą żonę, malarkę. Wykładała sztukę na lokalnym uniwersytecie. Kilka miesięcy później przeniesiono go do Bejrutu. – W tym zamieszaniu straciłem z nią kontakt. Była wyjątkowa. Pochodziła z Polski. To nie był czas‚ żeby zabierać kogokolwiek na Bliski Wschód. W Bejrucie pod koniec izraelskiej inwazji panowały potworne warunki‚ ciągle wybuchały bomby – opowiada Borrell.

Kilka lat później znalazł się w Kairze akurat w Boże Narodzenie. Niespodziewanie dostał kartkę świąteczną zaadresowaną dokładnie tak: John Borrell‚ Time Magazine‚ Kair. Ta kartka znalazła go, mimo że w Kairze mieszkało 15 milionów ludzi. Anna była już wtedy w Polsce. Od razu zadzwonił i w styczniu pojechał ją odwiedzić.

Był rok 1986. Trafił na wyjątkowo mroźną zimę‚ -20 stopni C. Myślał‚ że zamarznie. Wziął ze sobą najcieplejsze ubrania, jakie miał‚ skórzaną kurtkę‚ nie miał nawet rękawiczek. Tego roku pojawił się w Polsce jeszcze kilka razy. Wkrótce dostał przeniesienie do Ameryki Łacińskiej i wtedy zapadła decyzja o ślubie. Wzięli go w katedrze oliwskiej, bo rodzina Anny pochodzi z Trójmiasta. Kilka lat później, po meksykańskim epizodzie, znów znaleźli się w Europie. Zamieszkali w Wiedniu.

[srodtytul]Może zrobię pensjonat?[/srodtytul]

Przyszedł moment‚ gdy poczuł się zmęczony tym, co robił‚ wyczerpany nieustanną podróżą. – Zacząłem się zastanawiać co dalej. Miałem 45 lat i dla mnie był to ostatni moment, żeby wprowadzić zmiany, nawet zaryzykować. Teraz. Bo za kolejne dziesięć lat może być za późno. W tym wieku zaczyna już ubywać energii. Jeszcze kilka lat ciągniesz to‚ co robisz, przechodzisz na emeryturę i kupujesz dom nad morzem w Portugalii – wspomina Borrell.

Kaszuby znał dobrze, bywał tam w letnim domu teściów. Powiedział do żony: Może kupimy tu kawał ziemi, a ja zrobię pensjonat? Chciał tu zamieszkać, ale musiał mieć jakieś źródło stałego dochodu. Przez pierwszych kilka lat w Polsce nadal wyjeżdżał więc w różne miejsca, by pisać artykuły dla “Time’a”. Wiedział jednak‚ że dłużej nie chce tego robić.

Koncepcja eleganckiego pensjonatu z dyskretną obsługą i międzynarodową kuchnią była na początku lat 90. czymś obcym dla większości Polaków nawykłych do wczasów pracowniczych i kwater prywatnych. – W naszym Kania Lodge byliśmy zupełnymi pionierami. Polacy raczej do nas nie zaglądali‚ ale za to przeżywaliśmy oblężenie przez obcokrajowców‚ którzy w tym czasie zaczęli niemal masowo przenosić się do Polski. Wszyscy czuli się tu jak u siebie.

Borrell lubi gotować. Kiedyś miał nawet własną restaurację w Afryce. Podjął więc decyzję, by w pensjonacie zatrudniać tylko miejscowych‚ związanych z regionem. Jakikolwiek sprowadzony na Kaszuby szef kuchni prędzej czy później i tak by wyjechał.

Żona zajmowała się małymi wówczas synami, a on większość dnia spędzał w kuchni, ucząc personel, jak ma gotować. To były dziewczyny z ich wsi. Dziś mają doskonałe kwalifikacje‚ mogłyby się ubiegać o posady w najlepszych restauracjach. – Kilka warszawskich hoteli próbowało nam zabrać panią Edytę. Powiedziałem wtedy: Możesz jechać‚ ale pamiętaj‚ jak to daleko od domu. I pani Edyta z nami została – mówi John.

[srodtytul]Demokracja mimochodem [/srodtytul]

Początki były jak zawsze niełatwe. Lokalna społe- czność‚ sąsiedzi uważali Borrella za szaleńca‚ ale byli też go bardzo ciekawi. Poza tym to on dawał zatrudnienie. Szybko zaczęły się piętrzyć trudności w załatwianiu urzędowych formalności w gminie. Najzwyczajniej oczekiwano łapówek, na co do niedawna było spore społeczne przyzwolenie.

– Nie daję łapówek, więc utrudniano mi na każdym kroku funkcjonowanie‚ nie wydawano pozwoleń.

Wiele razy myślał, żeby zostawić ten projekt. Uważał‚ że dla takiej gminy jak Kartuzy jego pensjonat będzie dobrą inwestycją. Przecież szkolił pracowników, którzy byli stąd, tworzył miejsce bardzo atrakcyjne turystycznie. – Ja nie jestem jakimś tam facetem z zagranicy‚ który przylatuje z Londynu na trzy dni w ciągu roku. Ja tu żyję. Moi synowie są Polakami‚ polski to jest ich pierwszy język‚ chodzą do polskich szkół‚ nigdzie indziej nawet nie mieszkali.

Mógł osiąść gdziekolwiek na świecie, a wybrał trudniejszą drogę. Postanowił‚ że zostanie‚ będzie walczyć. I użył groźnej broni. Zaczął wydawać lokalny tygodnik “Express Kaszubski” i pisać prawdę o sprawach‚ które dotyczą wszystkich mieszkańców gminy. Przede wszystkim o nadużyciach finansowych. Jako dziennikarz nie mógł znieść‚ że żadne inne media, nawet gazety należące do zagranicznych koncernów wydawniczych, jak “Dziennik Bałtycki”, wolały nie dotykać niewygodnych tematów.

Tak więc mimochodem przyczynił się do zwalczania korupcji. – Wielu moich przyjaciół zginęło na wojnach‚ w porównaniu z tym ryzyko, jakie podejmowałem, było śmiesznie małe – wyznaje.

Półtora roku temu powstała internetowa wersja tygodnika‚ a cztery miesiące temu Borrell sprzedał pismo za przysłowiową złotówkę swoim młodym dziennikarzom. Tak to ocenia: – To zdolni ludzie i dobrze przygotowani dziennikarze. Najważniejsze‚ że obudziliśmy świadomość mieszkańców gminy i całkowicie zmieniliśmy układ‚ jaki dotychczas panował we władzach. Dziś ludzie w tej części Kaszub mają większe poczucie wspólnoty‚ a małe‚ lokalne wspólnoty tworzą przecież cały kraj. Na tym polega demokracja.

[srodtytul]Nawet wino po polsku [/srodtytul]

Borrell lubi krykieta, a to mało polskie hobby. Hoduje też owce, by mieć własną jagnięcinę. Zawsze też uwielbiał wino i żywo się nim interesował‚ a dziś z winem związana jest jeszcze jedna jego profesja.

W połowie lat 90. kupno dobrego wina w rozsądnej cenie było w Polsce prawie niewykonalne‚ a on musiał zapewnić trunki dla swoich wymagających gości. Zaczynał od skromnych ilościowo zamówień z Londynu‚ tylko na potrzeby pensjonatu. Popyt jednak okazał się ogromny‚ każdy z gości wyjeżdżał z zapasem kilkunastu butelek‚ wielu dzwoniło później z prośbą o dosłanie kolejnych.

Zorientował się‚ że większość czasu pochłania mu pakowanie kartonów z winem, i wiedział, że musi zorganizować to inaczej. Wkrótce założył więc Wine Express‚ firmę zajmującą się importem wina wprost od producentów i jego dystrybucją na szerszą skalę.

Ostatnio sam został producentem. – Moja winnica ma tylko pół hektara‚ to zabawa i eksperyment. Mam nadzieję‚ że w przyszłym roku zrobimy nasze pierwsze wino‚ kilkaset sztuk “garażowej produkcji” – tak na razie to widzi.

Ruch tzw. garażystów znany jest przede wszystkim z Francji. Polega na tym‚ że producenci wytwarzają wina w bardzo małych ilościach‚ za to doskonałej jakości. Takie też były początki na przykład portugalskiego porto. Etykietę win Johna Borrella zaprojektuje i namaluje jego żona Anna, więc on sam jest przekonany że ich butelki będą wyjątkowe‚ bo ozdobione małym dziełem sztuki. A że na Kaszubach nie da się zrobić bardzo dobrego wina i zawartość butelki może być “trudna”‚ kolekcjonerzy zapewne zainteresują się opakowaniem.

– Kupiłem prawdopodobnie wszystkie książki na temat winorośli i zakładania winnic, jakie kiedykolwiek się ukazały. Mam wielu przyjaciół winiarzy‚ chciałem zostać jednym z nich i właśnie to realizuję.

Co będzie następne? John Borrell tylko się uśmiecha.

[ramka][b]Sylwetka[/b]

John Borrell, dziennikarz i biznesmen (61 lat). Nowozelandczyk urodzony w New Plymouth.

Były korespondent wojenny z Wietnamu, Bliskiego Wschodu, Afryki i Ameryki Południowej, który w latach 1968 – 1992 opisał kilkanaście konfliktów zbrojnych na świecie. Pracował m.in. dla Agencji Reutera, BBC, „The Economist”, „The Observer” i „The Guardian”. W 1982 r. związał się na stałe z amerykańskim tygodnikiem „Time Magazine”. Od 15 lat mieszka na Kaszubach i prowadzi pensjonat w Sytnej Górze koło Kartuz. Ma czterech synów. [/ramka]

Materiał Promocyjny
Porównywarka finansowa, czyli jak szybko wybrać najlepszy produkt bankowy
Ekonomia
Świetny debiut Diagnostyki na GPW. Akcje mocno w górę
Ekonomia
Zielona energia z morskiej farmy Baltica 2 popłynie już za dwa lata
Ekonomia
Bezpieczne ferie z Wojażerem
Materiał Promocyjny
Weekendowe Nadania od InPost – usprawnij logistykę Twojej firmy