[b]Rz: Stare druki zamiast obligacji?[/b]
Andrzej Osełko: To interesująca alternatywa dla tych, którzy nie liczą na spekulacyjny wzrost cen, a w dodatku umieją się cieszyć przedmiotem inwestycji. Można założyć, że starodruki drożeją o kilka procent rocznie. Nie ma problemu z ich odsprzedażą. Prawdziwe dzieła sztuki drukarskiej pojawiają się coraz rzadziej i w związku z tym szybko znajdują nabywców. W odróżnieniu od obrazów prawie nigdy nie wracają na aukcje.
[b]Kilka lat temu ceny starych druków wzrosły skokowo.[/b]
Dziesięć lat temu na aukcjach, zdominowanych dotychczas przez kolekcjonerów, pojawili się przedstawiciele biznesu. Odważnie licytowali, nierzadko wielokrotnie przebijając ceny wywoławcze. Była to terapia szokowa, dzięki której rynek ustabilizował się na odpowiednim poziomie. Od tego czasu obserwuję regularny i przewidywalny wzrost cen. Na przykład „Biblia radziwiłłowska” z 1563 r., kiedyś wyceniana na 9 tys. zł, podrożała do 150 tys. zł. Dziś można by za nią uzyskać do 200 tys. zł. „Herby rycerstwa polskiego” Paprockiego z 1584 r. kiedyś kosztowały 4,5 tys. zł, a teraz 40 – 50 tys. zł.
[b]Czy preferencje kupujących zmieniają się?[/b]