Kozice modelki na Jagnięcym Szczycie, świstaki przebiegające ścieżkę w Dolinie Wielickiej, ziołorośla tworzące kolorowe dywany w Wahlenbergowych Ogrodach. Spokój i cisza, jakich próżno szukać po polskiej stronie. To słowackie Tatry w środku sezonu.
[srodtytul]Turystów jak na lekarstwo[/srodtytul]
Do autobusu prywatnej linii jeżdżącego do Popradu i Starego Smokowca wsiadam w Poroninie. Po polskiej stronie granicy nie sposób się przebić przez korek do Zakopanego. A po słowackiej – pusto. W autobusie pięć osób. – Dopiero w połowie wakacji zaczął się jakiś ruch. Wcześniej woziliśmy powietrze – mówi kierowca. Kryzys finansowy i wprowadzenie euro spowodowały, że w środku sezonu w słowackich Tatrach Wysokich turystów jak na lekarstwo.
Kilka kilometrów od granicy na Łysej Polanie sklep spożywczy w Tatrzańskiej Jaworzynie zamknięty na cztery spusty. A zwykle ruch był tu wielki, bo przed granicą każdy chciał wydać ostatnie korony – czy to na świetną czekoladę Studentską, czy to na słowacką śliwowicę lub tanie piwo. Moja gospodyni wspomina z nostalgią: jeszcze rok temu było tak dużo turystów, że gdyby człowiek miał dwa domy, to nie wystarczyłoby miejsca. Teraz mieszkam u niej w dużym domu sama przez tydzień.
Smokowiec, Tatrzańska Łomnica, Szczyrbskie Pleso w porównaniu z Zakopanem zalanym turystami i tandetnymi pamiątkami wyglądają jak wymarłe.