Oko w oko z kamzikiem

Cap stanął na środku ścieżki. Z prawej strony skała, z lewej przepaść. Mierzymy się wzrokiem. Kozioł nie zamierza ustępować. Ja też nie. Nie mam zresztą wyboru

Publikacja: 04.09.2009 01:57

Łąka nad Małym Hińczowym stawem (1942 m n.p.m) w Dolinie Hińczowej, zachwyca kolorami kwiatów i ziół

Łąka nad Małym Hińczowym stawem (1942 m n.p.m) w Dolinie Hińczowej, zachwyca kolorami kwiatów i ziół

Foto: Olga Miriam Przybyłowicz

Kozice modelki na Jagnięcym Szczycie, świstaki przebiegające ścieżkę w Dolinie Wielickiej, ziołorośla tworzące kolorowe dywany w Wahlenbergowych Ogrodach. Spokój i cisza, jakich próżno szukać po polskiej stronie. To słowackie Tatry w środku sezonu.

[srodtytul]Turystów jak na lekarstwo[/srodtytul]

Do autobusu prywatnej linii jeżdżącego do Popradu i Starego Smokowca wsiadam w Poroninie. Po polskiej stronie granicy nie sposób się przebić przez korek do Zakopanego. A po słowackiej – pusto. W autobusie pięć osób. – Dopiero w połowie wakacji zaczął się jakiś ruch. Wcześniej woziliśmy powietrze – mówi kierowca. Kryzys finansowy i wprowadzenie euro spowodowały, że w środku sezonu w słowackich Tatrach Wysokich turystów jak na lekarstwo.

Kilka kilometrów od granicy na Łysej Polanie sklep spożywczy w Tatrzańskiej Jaworzynie zamknięty na cztery spusty. A zwykle ruch był tu wielki, bo przed granicą każdy chciał wydać ostatnie korony – czy to na świetną czekoladę Studentską, czy to na słowacką śliwowicę lub tanie piwo. Moja gospodyni wspomina z nostalgią: jeszcze rok temu było tak dużo turystów, że gdyby człowiek miał dwa domy, to nie wystarczyłoby miejsca. Teraz mieszkam u niej w dużym domu sama przez tydzień.

Smokowiec, Tatrzańska Łomnica, Szczyrbskie Pleso w porównaniu z Zakopanem zalanym turystami i tandetnymi pamiątkami wyglądają jak wymarłe.

Inna rzecz, że słowacka infrastruktura pozostawia wiele do życzenia. Apteka w Smokowcu czynna jedynie od 8 do 16 z półgodzinną przerwą koło południa. Jeśli wychodzi się wcześnie rano na cały dzień w góry, kupienie plastra czy innego środka opatrunkowego graniczy z cudem. Jeśli zabraknie plastra w sklepie z pamiątkami na stacji w Starym Smokowcu, czeka nas wyprawa do Popradu (35 min kolejką ze Smokowca).

Sklepy spożywcze w podtatrzańskich miejscowościach budzą zdziwienie: ciemne, z metalowymi półkami i niezbyt zachęcającymi ladami chłodniczymi przypominają czasy Czechosłowacji. Dwa, trzy gatunki sera, wyschnięte kiełbaski i nieapetyczne wędliny. Gdy po południu wraca się z wycieczki, na półkach w dziale pieczywo pustki. Zazwyczaj jest tylko zwykły krojony, zafoliowany chleb z kilkudniową datą przydatności. Tylko nabiał Słowacy mają znakomity.

[srodtytul]Z kozią rodziną na szczyt[/srodtytul]

Droga na Jagnięcy Szczyt (2290 m n.p.m.) od schroniska Chata pri Zelenom plese (1551 m n.p.m.), mimo różnicy wzniesień, jest mniej męcząca niż ponadsiedmiokilometrowe dojście doliną nad Zielony Staw Kieżmarski. Z podejścia na próg Doliny Jagnięcej (najbardziej mozolny odcinek) widać północną ścianę Łomnicy, Wideł i Kieżmarskich Szczytów. Za Łomnicą i Klimkową Przełęczą, nazwaną tak dla upamiętnienia słynnego tatrzańskiego przewodnika i ratownika Klemensa (Klimka) Bachledy, który zginął w sierpniu 1910 roku podczas akcji ratunkowej na północnej ścianie Małego Jaworowego Szczytu, widać Durny Szczyt (po słowacku Pyšný) i Baranie Rogi.

Mieczysław Karłowicz, kompozytor i taternik, zachwycał się tą częścią Tatr. „Jastrzębiej Turni oddać muszę hołd (...). Widok z niej jest nieco ograniczony, nie pozwala wzrokowi bujać po całych Tatrach i po odległych nizinach, lecz to, co się widzi, wynagradza najzupełniej pewne zacieśnienie. Patrzymy stąd na najwspanialsze ściany, jakie istnieją w Tatrach: czerni się masywny Kieżmarski, szczerzą swe zęby poszarpane Widły, wysuwa w niebo dumne czoło Łomnica, wreszcie silnymi liniami rysują się stożki Wielkiego i Małego Durnego” – pisał.

Tuż nad progiem, na skraju dolnego piętra doliny, leży Czerwony Stawek chętnie odwiedzany przez kozice. Dalej droga wiedzie przez dziką i piękną Dolinę Jagnięcą (Słowacy nazywają ją Červeną).

Wyczuwam intuicyjnie, że gdzieś w górze są kozice, ale nie mogę ich dostrzec. Na razie słychać tylko ostrzegawcze wysokie gwizdy świstaków buszujących pomiędzy skałami i plątaniną ziołorośli. Wdrapuję się na Przełęcz Kołową. Przed łańcuchami wyprowadzającymi na siodło przełęczy spotykam starsze małżeństwo z Polski. – Rano, gdy wchodziliśmy na Jagnięcy, był tu cały kierdel kozic – mówi straszy pan.

Przechodzę na północną stronę Kołowej Przełęczy, gdzie otwiera się wspaniały widok na doliny Kołową i Jaworową oraz polską stronę Tatr. Nagle, jak duch, wyłania się gdzieś zza skały kozica. Na przełęczy jest jeszcze troje turystów. Wyjmujemy aparaty fotograficzne, starając się nie spłoszyć kozicy gwałtownymi ruchami, ale w ciszy słychać każdy szelest.

Kozica widzi i na pewno słyszy nasze manewry, bo słuch i węch ma doskonały, ale najwyraźniej nie przeszkadza jej nasza obecność. Znika na chwilę za załomem i zza skał wyłania się już nie sama, ale w towarzystwie trzech tłuściutkich koźląt. Błyszcząca sierść maluchów jest szarobrunatna, a samica ma futerko rudawoczerwone. Do gromadki dołącza cap. Cała piątka, nie zważając na towarzystwo ludzi, spokojnie skubie trawę, z gracją pokonuje skałki.

Ruszam śladem koziej rodzinki, która odtąd będzie mnie prowadzić na sam szczyt. Perć biegnie granią, na lewo od jej krawędzi, systemem kominków i żeberek. Moi przewodnicy czasami znikają z oczu, gdy obniżam się rynną, ale po wyjściu na górę znowu mam kozią rodzinkę w zasięgu wzroku, kilka metrów przed sobą.

Pan kamzik zawsze czuwa nad bezpieczeństwem rodziny, obserwując z wyniosłej skałki otoczenie. Prezentuje się jak model na wybiegu, ale i pani kozica pokazuje swe wdzięki. Młode uczą się w mgnieniu oka. Dumnie pozują nad przepaścią. Wygląda, jakby kozice czekały, aż niezgrabnie i wolno dotrę do punktu, w którym one znalazły się kilka minut wcześniej.

[srodtytul]Fukający cap[/srodtytul]

Ze szczytu jak na dłoni widać całe Tatry – na wschodzie Bielskie, na północy polskie Tatry Wysokie, w zachodnim kierunku piętrzą się granitowe olbrzymy słowackie: Lodowy, Gerlach, Wysoka, Ganek.

W powrotnej drodze koziej rodzinki nie widać. Przeniosła się gdzie indziej – myślę. Widzę przełęcz Kołową, jeszcze tylko jeden kominek. Wspinam się i… staję oko w oko z dorodnym kozłem stojącym na środku ścieżki. Z prawej strony skała, z lewej strome upłazki. Mierzymy się wzrokiem. Kamzik nie zamierza ustępować. Ja też nie. Zresztą nie mam wyjścia. Szanse na wyminięcie kozicy na wąskiej perci są znikome. W oczach capa widzę ni to ironię, ni to lekceważenie. W końcu fuka na mnie znacząco i skacze w lewo, w przepaść. Chwila niepewności. Kilka sekund później widzę, jak spokojnie stoi kilka metrów... wyżej, na skałce zawieszonej nad przepaścią. – Jak on to zrobił? – zastanawiamy się z poznanym na szczycie turystą, który przyglądał się całej scence. Zaglądamy za załom. Przepaść. Na skale kilkucentymetrowe upłazki. To po nich kamzik bez najmniejszego trudu przedostał się powyżej ścieżki. Uff, dobrze, że jednak ustąpił. Człowiek nie miałby szans na ten sam manewr. Kozic po słowackiej stronie jest mnóstwo, trzeba tylko na moment się zatrzymać i rozejrzeć. Kolejne okazy spotykam na szlaku prowadzącym na Koprowy Wierch, na progu Doliny Hińczowej. Wychylają łebki znad skalnego załomu. Dwie, trzy, cztery. Patrzą na intruzów spokojnie. Odpoczynek i przeżuwanie to główne czynności kozic – zajmują im 40 procent doby, podczas gdy spanie tylko 9 procent.

Kamziki zobaczę jeszcze nieraz, na Kopie Lodowej w pustej Dolince Lodowej, pod Polskim Grzebieniem przełęczy znanej od 200 lat jako najdogodniejsze przejście przez Tatry z Zakopanego do „Szmeksu”, czyli Smokowca, czy w Dolinie Wielickiej.

[srodtytul]Czego nie potrafi Coco Chanel[/srodtytul]

To ostatnie, a w zasadzie jej wyższe piętro zwane Wielickim Ogrodem, Kwietnikiem bądź Ogrodem Wahlenberga na cześć słynnego szwedzkiego lekarza i botanika Gorana Wahlenberga, który badał florę Skandynawii i Karpat (choć tylko po słowackiej stronie), to królestwo świstaka.

Dzieło Szweda „Flora Carpatorum principalium” wydane w Getyndze w 1814 roku do dziś ma wartość naukową nie tylko w dziedzinie botaniki, ale też kartografii i topografii Tatr. Kwietnik, czyli bagnistą łąkę górską rozciągającą się na wysokości powyżej 1800 m n.p.m., opanowują w środku lata, a szczególnie na początku sierpnia, kwitnące ziołorośla i trawy. Tworzą nie tylko fantastyczne, barwne kobierce, ale niespotykane kompozycje zapachów, których nie stworzyliby Coco Chanel czy Armani.

Dominuje żółty omieg kozłowiec, przeplatany fioletem tojadu mocnego i ostróżki tatrzańskiej, bladoróżową miłosną górską, szafirem dzwonka alpejskiego czy kwiatostanem wysokiej, dochodzącej do 1,5 metra wysokości, ciemierzycy zielonej z rodziny liliowatych. Wyżej między granitowymi skałami, na piargach zakorzenił się rojnik górski z rozetkowymi skupiskami różyczek utworzonych przez grube listki i sasanka biała.

W wysokiej trawie, czasami tuż przy ścieżce, czasami znacznie dalej żerują świstaki. Trudno je tam dostrzec. Tym bardziej że kamufluje je barwa futerka, szarobrunatna jak skałki. Ponad 100 lat temu, gdy świstaków było w Tatrach więcej, wytropienie zwierzątka było niemniej trudne. Stanisław Witkiewicz w opisie wycieczki „Na przełęczy” pisał: „W dzikiej Dolinie Hlińskiej w ciszy rozlegały się poświstywania straży świstaczych (...). Na próżno, zachowując zupełną cichość, wytężaliśmy oczy – nie mogliśmy dojrzeć żadnego świstaka”.

[srodtytul]Kamień z oczami[/srodtytul]

W zejściu z Małej Wysokiej w Kwietniku zatrzymuję się za wielkim głazem, 3 metry od ścieżki prowadzącej na Polski Grzebień. Siedzę, popijając krystalicznie czystą wodę wypływającą gdzieś spod skał Gerlachu, podziwiam kłębiące się chmury nad najwyższym szczytem Tatr i nagle pięć metrów przed sobą, w rumowisku widzę... kamień z oczami. Z niedowierzaniem przecieram własne oczy. To nie skała, to szary łepek świstaka. Był tu przede mną. Obserwował mój każdy ruch, a teraz siedzi wpatrzony w mój niebieski plecak. Za chwilę z nory wychyla się drugi. Pierwszy staje słupka na dwóch łapkach, drugi kręci się w trawie. Prezentacja trwa kilka minut. W końcu pierwszy daje nura w zielony dywan traw, a drugi chowa się z powrotem do nory.

Wychodzę na ścieżkę. Próbuję śledzić trasę zwierzątka, ale nie sposób go już zobaczyć w ziołoroślach. Słowaczka, którą mijałam wyżej, przy Długim Stawie, zgaduje, dlaczego intensywnie wpatruję się w zielony dywan. – Tu jest ich pełno. Najwięcej w całych Tatrach. Jeden wcześniej przebiegł cestę (czyli ścieżkę) tuż przede mną – wyjaśnia.

Słońce rozleniwia. Jeszcze raz rzucam okiem na Gerlach, który wyłania się chwilowo z chmury, by za chwilę się skryć w szare kłębowisko. Po przeciwnej stronie błękitne niebo podkreśla ostry profil postrzępionych szczytów Granatów Wielickich.

Ruszam w dół. W kosodrzewinie szaleje stado krzyżodziobów. Ich dzioby, silniejsze w dolnej części, są przystosowane do obrywania szyszek z krzaków kosówki i wyłuskiwania z nich nasion. Pac, pac. Na głowę lecą upuszczone przez ptaki szyszki. To na pożegnanie. Do zobaczenia jesienią, bo – jak pisał już w XVII wieku Michał Chruściński vel Hrościński, autor najstarszego polskiego spisku, czyli swoistego przewodnika po Tatrach – najlepszy czas na tatrzańskie eskapady to dwa lipcowe tygodnie „pierwszy przed św. Jakubem, drugi po św. Jakubie [czyli 25 lipca, Dzień św. Jakuba Apostoła w Kościele katolickim], in Septembri toż samo służy”.

[ramka]Tatrzański słowniczek:

+ kamzik – po słowacku kozica

+ kominek – pionowa rozpadlina w skale ograniczona trzema ścianami

+ perć – górska ścieżyna, często wydeptana przez kozice

+ rynna – wąskie, długie obniżenie terenu powstałe w wyniku działania wody wytapiającej się z lodowca

+ upłaz – trawiaste, pochyłe zbocze

+ żeberko – kilkumetrowa wypukłość ściany bądź zbocza, podobna do grzędy, ale węższa i bardziej skalista[/ramka]

Kozice modelki na Jagnięcym Szczycie, świstaki przebiegające ścieżkę w Dolinie Wielickiej, ziołorośla tworzące kolorowe dywany w Wahlenbergowych Ogrodach. Spokój i cisza, jakich próżno szukać po polskiej stronie. To słowackie Tatry w środku sezonu.

[srodtytul]Turystów jak na lekarstwo[/srodtytul]

Pozostało 98% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy