Zajął się sztuką – malowaniem i rysowaniem. W 1945 r. podjął w Madrycie studia w Akademii Sztuk Pięknych. W stolicy przyjaźnił się z Pablem Picassem, Joanem Miró, Eduardem Chillidą, Salvadorem Dalim, Antonim Tapiesem. Tworzył jak oni w stylu abstrakcji. Kiedy jego kariera nabrała rozpędu – miał wystawy w Europie, Brazylii, Japonii – w 1964 r. wyjechał do Nowego Jorku. Wspierał go tam Nelson Rockefeller.
Światowa kariera nie wciągnęła go jednak całkowicie. W 1968 wrócił na Lanzarote. W latach 60. XX wieku rząd Franco otworzył się nieco na świat, a w gospodarce postawił na turystykę. Prezydentem wyspy był wtedy przyjaciel Manrique’a z lat szkolnych. Zachęcił go do przygotowania projektów, dzięki którym ludzie zwróciliby uwagę na wyspę. Lanzarote była wtedy biedna, ludzie tracili pracę w rolnictwie i rybołówstwie, ale nie znajdowali jej jeszcze w turystyce. Emigrowali.
Lanzarote jest pod względem wielkości czwartą (846 tys. km kw., 140 tys. mieszkańców) z siedmiu wysp archipelagu Wysp Kanaryjskich. W prostej linii do Afryki jest stąd 140 kilometrów. Choć jest nieco młodsza od najstarszej, pobliskiej, Fuerteventury – szacuje się, że ma 18 mln lat, podczas gdy Fuerteventura ponad 20 mln – jest z nią złączona. Kiedyś były jednym lądem, ale poziom wody w oceanie się podniósł i powstał między nimi przesmyk.
Nigdy nie była zbyt atrakcyjna dla przyjezdnych ani nawet dla własnych mieszkańców, Conejeros, potomków przybyszów z Afryki Północnej, którzy nazywali ją Tyterogakt, spalona. Często nawiedzały ją erupcje wulkanów (ostatnia w 1824 r.), z których jak wszystkie Wyspy Kanaryjskie jest zbudowana. Duże połacie wyspy były zalane świeżą lawą, która nie zdążyła się zamienić w urodzajną glebę. A ciepłe wiatry osuszały ją i odganiały chmury z deszczem, które nie miały się na czym zatrzymać, bo wyspa jest stosunkowo płaska (najwyższe wzniesienie to Las Penas del Chache, 670 m n.p.m.).
Manrique postanowił przekonać świat, że Lanzarote to nie tylko „kupa popiołu i kozie bobki”, jak twierdzili niektórzy. Od początku jednak zwracał uwagę, że rozwój turystyki nie może być nadrzędny, nie może odbywać się kosztem naturalnego piękna i przyrody wyspy. Wspominał, jak w dzieciństwie spędzał godziny na dzikiej plaży Famara u stóp monumentalnych skalistych klifów, na wschodnim wybrzeżu. Obserwował morze, piasek, niebo, obłoki, grę światła na wodzie. – Ocean był moim nauczycielem – mówił.
Uświadomił mieszkańcom, że mają skarb, który należy pielęgnować. Żadnych tablic reklamowych, billboardów – tylko naturalny pejzaż. Żadnych kombinatów wypoczynkowych, zamieniania wyspy w komercyjny disneyland – jeśli hotele, to tylko w wyznaczonych miejscach i o ograniczonych gabarytach. Żadnych blaszanych garaży, plastikowych okien – tylko proste, tradycyjne budownictwo z materiałów stosowanych od stuleci. Malowane na biało domy z zielonymi obramieniami okien i drzwi wewnątrz wyspy, a niebieskimi na wybrzeżu. Ludzie przyjęli te zasady. Kiedy w 1992 r. jeden z salonów samochodowych w stolicy wyspy Arrecife wystawił w ramach akcji promocyjnej cztery duże tablice reklamowe, mieszkańcy zmusili właściciela do usunięcia ich, zanim zdążyły zareagować władze.