Wyspa, którą stworzył człowiek

Ujęcie pierwsze. Jest noc. Pustkowie, żywego ducha. Na szosie przed skrzyżowaniem zatrzymuje się samochód. Ujęcie drugie. Samochód rusza, a kiedy jest na niewielkim rondzie, nagle w jego bok uderza rozpędzony wóz terenowy

Publikacja: 23.10.2009 02:03

Lanzarote

Lanzarote

Foto: Rzeczpospolita OnLine, Filip Frydrykiewicz F.F. Filip Frydrykiewicz

Zobacz zdjęcia

W wypadku ginie pasażerka (Penelope Cruz). Kierowca (Lluis Homar) przeżywa, ale traci wzrok. Najnowszy film Pedra Almodóvara „Przerwane objęcia”, właśnie wyświetlany w polskich kinach, kręcony był częściowo na jednej z Wysp Kanaryjskich, Lanzarote. Ten znakomity obraz pełen jest mniej lub bardziej ukrytych znaczeń. Scena wypadku też ma swoje odniesienie do historii wyspy.

- Oprowadzając turystów po Lanzarote, często wymieniam nazwisko Cesara Manrique’a – opowiada Ewa Czerwińska, osiadła na wyspie Polka. Żartuje, że jest najlepszą polską przewodniczką na Lanzarote, bo jedyną. – Ciągle słyszą: Manrique zrobił to, Manrique zrobił tamto. Pytają więc: Czy Manrique stworzył tę wyspę? A ja odpowiadam: Właściwie tak.

Rzeczywiście losy tego artysty są ściśle związane z Lanzarote. Mimo że od jego śmierci minęło 17 lat, jego duch wciąż unosi się nad wyspą. Władze nie śmią podjąć ważniejszej decyzji bez zadania sobie pytania: czy Manrique byłby z tego zadowolony, czy to zgodne z ideą Manrique’a, co na ten pomysł powiedziałby Manrique?

Cesar Manrique urodził się na Lanzarote w 1919 r. w rodzinie zamożnego kupca. W 1938 r. zaciągnął się na ochotnika do wojska generała Franco. Kiedy wrócił rok później z wojny domowej, zdjął mundur i spalił go. Nigdy nie rozmawiał o tym, co przeżył i co widział na wojnie.

Zajął się sztuką – malowaniem i rysowaniem. W 1945 r. podjął w Madrycie studia w Akademii Sztuk Pięknych. W stolicy przyjaźnił się z Pablem Picassem, Joanem Miró, Eduardem Chillidą, Salvadorem Dalim, Antonim Tapiesem. Tworzył jak oni w stylu abstrakcji. Kiedy jego kariera nabrała rozpędu – miał wystawy w Europie, Brazylii, Japonii – w 1964 r. wyjechał do Nowego Jorku. Wspierał go tam Nelson Rockefeller.

Światowa kariera nie wciągnęła go jednak całkowicie. W 1968 wrócił na Lanzarote. W latach 60. XX wieku rząd Franco otworzył się nieco na świat, a w gospodarce postawił na turystykę. Prezydentem wyspy był wtedy przyjaciel Manrique’a z lat szkolnych. Zachęcił go do przygotowania projektów, dzięki którym ludzie zwróciliby uwagę na wyspę. Lanzarote była wtedy biedna, ludzie tracili pracę w rolnictwie i rybołówstwie, ale nie znajdowali jej jeszcze w turystyce. Emigrowali.

Lanzarote jest pod względem wielkości czwartą (846 tys. km kw., 140 tys. mieszkańców) z siedmiu wysp archipelagu Wysp Kanaryjskich. W prostej linii do Afryki jest stąd 140 kilometrów. Choć jest nieco młodsza od najstarszej, pobliskiej, Fuerteventury – szacuje się, że ma 18 mln lat, podczas gdy Fuerteventura ponad 20 mln – jest z nią złączona. Kiedyś były jednym lądem, ale poziom wody w oceanie się podniósł i powstał między nimi przesmyk.

Nigdy nie była zbyt atrakcyjna dla przyjezdnych ani nawet dla własnych mieszkańców, Conejeros, potomków przybyszów z Afryki Północnej, którzy nazywali ją Tyterogakt, spalona. Często nawiedzały ją erupcje wulkanów (ostatnia w 1824 r.), z których jak wszystkie Wyspy Kanaryjskie jest zbudowana. Duże połacie wyspy były zalane świeżą lawą, która nie zdążyła się zamienić w urodzajną glebę. A ciepłe wiatry osuszały ją i odganiały chmury z deszczem, które nie miały się na czym zatrzymać, bo wyspa jest stosunkowo płaska (najwyższe wzniesienie to Las Penas del Chache, 670 m n.p.m.).

Manrique postanowił przekonać świat, że Lanzarote to nie tylko „kupa popiołu i kozie bobki”, jak twierdzili niektórzy. Od początku jednak zwracał uwagę, że rozwój turystyki nie może być nadrzędny, nie może odbywać się kosztem naturalnego piękna i przyrody wyspy. Wspominał, jak w dzieciństwie spędzał godziny na dzikiej plaży Famara u stóp monumentalnych skalistych klifów, na wschodnim wybrzeżu. Obserwował morze, piasek, niebo, obłoki, grę światła na wodzie. – Ocean był moim nauczycielem – mówił.

Uświadomił mieszkańcom, że mają skarb, który należy pielęgnować. Żadnych tablic reklamowych, billboardów – tylko naturalny pejzaż. Żadnych kombinatów wypoczynkowych, zamieniania wyspy w komercyjny disneyland – jeśli hotele, to tylko w wyznaczonych miejscach i o ograniczonych gabarytach. Żadnych blaszanych garaży, plastikowych okien – tylko proste, tradycyjne budownictwo z materiałów stosowanych od stuleci. Malowane na biało domy z zielonymi obramieniami okien i drzwi wewnątrz wyspy, a niebieskimi na wybrzeżu. Ludzie przyjęli te zasady. Kiedy w 1992 r. jeden z salonów samochodowych w stolicy wyspy Arrecife wystawił w ramach akcji promocyjnej cztery duże tablice reklamowe, mieszkańcy zmusili właściciela do usunięcia ich, zanim zdążyły zareagować władze.

W ciągu 26 lat Manrique zaprojektował kilka miejsc, które są dzisiaj największą atrakcją wyspy. Każde zachwyca urodą i pomysłowością artysty. Ingerencje człowieka nie są zresztą duże. Manrique wykorzystywał jedynie naturalne ukształtowanie terenu, podkreślał i wydobywał to, co najciekawsze. Jak w Mirador del Rio, na północnym skraju wyspy, gdzie dawne stanowisko armat na szczycie klifu zamienił w punkt widokowy z tarasem i oszkloną kawiarnią wtopioną w skałę. Największą atrakcją tego miejsca jest i tak widok – z góry widać nieodległą wysepkę La Graciosę z wulkanem pomalowanym w esy floresy różnymi kolorami lawy. U stóp skarpy, nad samym oceanem rozciąga się salina – miejsce pozyskiwania soli z wody morskiej, czynne jeszcze za czasów rzymskich.

Zupełnie inny charakter mają Jameos del Agua i Cueva de los Verdes. Trzy tysiące lat temu, gdy wybuchł oddalony od wschodniego wybrzeża o kilka kilometrów wulkan Corona, do oceanu spłynęła rzeka lawy. Jej zewnętrzna powłoka zastygła, a płynąca pod spodem lawa wydrążyła groty i tunele. Miejscami wygląda to jak chleb z dobrze wypieczoną, spękaną skórką, z którego wygrzebano ciasto. Zwiedzanie podświetlonych różnymi kolorami podziemnych korytarzy i sal Cueva de los Verdes – raz szerokich i wysokich na kilkanaście metrów, raz wąskich, że ledwie da się przejść – jest prawdziwą wyprawą do wnętrza Ziemi.

Jameos del Agua przypomina z kolei zagłębioną w ziemi oazę. Oprócz tego, że znajduje się tu niewielkie naturalne jezioro (turyści wypatrują w nim ślepych krabów albinosów żyjących tylko w tym miejscu na świecie), Manrique umieścił tu niewielki sztuczny basen otoczony ogrodem. Schowana w zbiegającym w dół tunelu sala kongresowo-koncertowa na 600 osób charakteryzuje się znakomitą akustyką.

Jedną z najważniejszych prac Manrique’a był jego własny dom. Zawarł w nim wszystkie pomysły stosowane w późniejszych projektach.

Spacerując po polach lawy, natrafił na miejsce, w którym w zastygłej skale utworzyły się spore komory. Jak bąble w wyrośniętym cieście. Postanowił je wykorzystać. Dom zaprojektował tak, by część mieściła się pod ziemią, w lawie, a część na powierzchni. Podziemne groty połączył wąskimi, nieregularnymi korytarzami. Na tym poziomie niektóre pomieszczenia nie mają sufitów, przypominają otwarte patia. W jednym umieścił sadzawkę, w innym grilla, a w jeszcze innym kanapę do wypoczywania. W środku gospodarz posadził palmy i figowce, których zielone korony wystają teraz ponad grunt.

Wybudowany trochę nad podziemną częścią, a trochę obok niej, górny poziom domu składa się z prostych brył, które nawiązują do tradycyjnego wyspiarskiego budownictwa. Wielkie okna o zaokrąglonych rogach (to już artystyczne przekształcenie) wychodzą na pole lawy i stożki odległych wulkanów. W jednym z pokojów okno zaprojektował tak, by obejmowało wlewającą się do środka lawę. To chyba najlepiej obrazuje ideę przyświecającą artyście – stopienie w jedno natury, sztuki i potrzeb człowieka.

Manrique łączył opalizującą czerń wulkanicznych skał z turkusem wody i soczystą zielenią egzotycznych roślin. Już samo zestawienie tych trzech kolorów dawało piorunujący efekt. Ale, jakby tego było mało, oprawiał wszystko to jeszcze w idealną biel. Wygładzał i malował na biało ściany, przejścia i dna niecek basenów. Ujarzmiał, oswajał brunatną chropowatą lawę, czynił ją przyjazną ludziom.

W 1730 roku na południu Lanzarote rozstąpiła się ziemia, a ze szczeliny zaczęła wydobywać się lawa. Kiedy jedna szczelina zastygała, ukazywała się inna, w innym miejscu. Wypiętrzały się stożki wulkanów, otwierały kratery. Erupcja trwała sześć lat. Morze lawy pokryło jedną czwartą wyspy. Zniknęło 11 wiosek i hektary pól uprawnych. Już w ciągu pierwszych pięciu miesięcy połowa mieszkańców wyemigrowała, nie widząc nadziei, że to się kiedyś skończy.

Choć minęło prawie 300 lat, lawa nadal jest całkiem świeża. Upłyną jeszcze setki tysięcy lat, nim zamieni się w zwykłą ziemię. To jedno z największych pól lawy na świecie. Jedna trzecia obszaru (ponad 50 tys. km kw.) objęto ścisłą ochroną w ramach Parku Narodowego Timanfaya, a jedna trzecia jako park naturalny.

I w tym miejscu Manrique odcisnął swój ślad. Na szczycie wulkanu, w sercu parku, zaprojektował restaurację El Diablo – okrągły taras oddzielony taflami szkła od wulkanicznej panoramy.

Tuż obok turyści mogą podziwiać pokaz sprawności sił drzemiących pod ziemią. Wiązka gałęzi wrzucona do płytkiego dołu zajmuje się błyskawicznie ogniem, piasek wygrzebany z głębokości zaledwie kilku centymetrów parzy w ręce, a woda wlana do tulei wkopanej w grunt wystrzela w górę jako gejzer pary. Tuż obok na grillu piecze się mięso, które podawane jest w restauracji – ciepło potrzebne do pieczenia pochodzi z wnętrza ziemi. Okazuje się po prostu, że w tym miejscu wciąż buzuje gorąca lawa. Dziesięć, dwadzieścia centymetrów pod ziemią temperatura sięga 60 – 80 st. C, a dziesięć metrów – 450 st. C.

Park można zwiedzać tylko według surowych reguł. Turyści jadą autokarem, wąską, jednokierunkową szosą poprowadzoną między wulkanami i polami lawy. Okna w autokarach nie otwierają się, samochód nie zatrzymuje się, a ludziom nie wolno wysiadać. Przyroda ma być zachowana w naturalnym stanie.

Podobno NASA pokazywała dawniej zdjęcia z Timanfaya astronautom, by zobaczyli jednobarwny krajobraz bez życia, podobny do tego, który zobaczą na Księżycu.

Naukowcy doliczyli się już ośmiuset roślin, ptaków i owadów, które obrały sobie za schronienie niegościnne skały

Szybko jednak można przekonać się, że ów pejzaż jest bardzo urozmaicony. Dominuje szarość, ale pojawiają się i inne barwy: kasztanowa, różowa (w zależności od zawartości rudy miedzi), fioletowa (miedź i kobalt) czy seledynowa i żółta (siarka). Raz lawa jest stosunkowo gładka, innym razem przybiera fantazyjne ostre kształty. W zawalonych kraterach zalegają rumowiska, z kolei Dolinę Spokoju pokrywa miękki dywan szarego pyłu i drobnego żużlu.

Tu i ówdzie nieśmiało próbują znaleźć dla siebie miejsce się jakieś rośliny – kępki zielonych krzaczków. Wraca życie. Naukowcy doliczyli się już ośmiuset roślin, ptaków i owadów, które obrały sobie za schronienie niegościnne skały.

Manrique życiem zaświadczał o swoich ekologicznych przekonaniach. Nie pił alkoholu, nie palił. Kładł się wcześnie spać i wcześnie wstawał. Dużo pracował. Malował (uważał się przede wszystkim za malarza), projektował, konstruował kolejne „moviles” – wielkie instalacje z ruchomymi częściami, mające nawiązywać do znikających z pejzażu wyspy wiatraków (stają dziś w kilku miejscach na wyspie).

Pracował też na zamówienie innych wysp (La Gomery, Teneryfy, El Hierro), Niemiec, Holandii i kontynentalnej Hiszpanii. Zdążył jeszcze zaprojektować pawilon kanaryjski na wystawę Expo 92 w Sewilli.

Ostatnią jego pracą dla Lanzarote był Ogród Kaktusowy. W wielkiej niecce, piętrowo, na tarasach rośnie siedem tysięcy kaktusów, w 1200 gatunków. Jedne wielkie na kilka metrów, inne ledwie odbijają od ziemi. To wiją się po ziemi jak węże, to prężą niczym pałki do palanta, pęcznieją jak balony, czołgają jak gąsienice. Kwitną białymi, czerwonymi, pomarańczowymi, fioletowymi kwiatami. Te ostatnie szczególnie ciekawe – przyciągają muchy, bo... rozsiewają zapach zgniłego mięsa.

Ujęcie pierwsze. Manrique wsiada pod swoim domem do jaguara. Wyjeżdża na drogę i dojeżdża do najbliższego skrzyżowania. Ujęcie drugie. Na skrzyżowaniu w jaguara uderza nadjeżdżający wóz terenowy. To nie film. To stało się naprawdę. 25 września 1992 r. Manrique ginie w wypadku samochodowym.

Na tym samym skrzyżowaniu Almodóvar nakręcił swoją scenę. Lanzarote go zafascynowała: „Nigdy wcześniej nie widziałem w naturze tak dramatycznych barw. Zaintrygowała mnie czerń i zgaszone czerwienie, zielenie, brązy i szarości. Dla mnie to nie był pejzaż, lecz nastrój”.

Żałoba po śmierci Manrique’a trwała na wyspie trzy dni. Zasady chronienia przyrody i tradycji Lanzarote, o które zabiegał, obowiązują do dzisiaj. Ostatnio władze ogłosiły dziesięcioletnie moratorium na powiększanie liczby łóżek (jest ich 64 tys., rocznie wyspę odwiedzają 2 mln turystów) w tutejszych hotelach i pensjonatach. W 1993 r. UNESCO wciągnęło Lanzarote na listę szczególnie cennych dla Ziemi rezerwatów biosfery.

Manrique powiedział kiedyś: Lanzarote jest jak dzieło sztuki. Ja je tylko oprawiłem i zawiesiłem (na ścianie), by zobaczył je świat.

Nie przesadził.

Zobacz zdjęcia

W wypadku ginie pasażerka (Penelope Cruz). Kierowca (Lluis Homar) przeżywa, ale traci wzrok. Najnowszy film Pedra Almodóvara „Przerwane objęcia”, właśnie wyświetlany w polskich kinach, kręcony był częściowo na jednej z Wysp Kanaryjskich, Lanzarote. Ten znakomity obraz pełen jest mniej lub bardziej ukrytych znaczeń. Scena wypadku też ma swoje odniesienie do historii wyspy.

Pozostało 97% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy