Dobra kondycja polskiej gospodarki nie jest już wystarczającym wabikiem dla zagranicznego kapitału. „Rz” dotarła do raportu globalnej firmy doradczej Ernst & Young opisującego atrakcyjność inwestycyjną Europy. Nasza pozycja wyraźnie słabnie.

O ponad połowę zmniejszyła się w ubiegłym roku liczba miejsc pracy tworzonych dzięki zagranicznym inwestycjom: z 15,5 tys. w roku 2008 do 7,5 tys. w roku 2009. Najdotkliwiej odczuwa to przemysł: udział Polski w nowych etatach tworzonych w produkcji przemysłowej w Europie skurczył się z 12 proc. do 6 proc. Lepiej jest w sektorze usług, bo tu nasza część puli nowo tworzonych etatów spadła nieznacznie: z 6 do 5 proc. W rankingu kreowania nowych miejsc pracy, w którym przed rokiem byliśmy na drugim miejscu w Europie, teraz zajmujemy piątą pozycję, za Wielką Brytanią, Francją, Rosją i Turcją.

O ponad jedną trzecią zmniejszyła się liczba nowych projektów inwestycyjnych: ze 176 w roku 2008 do 102 w roku 2009. W europejskim zestawieniu państw, w których lokowane są zagraniczne przedsięwzięcia, oznacza to degradację z miejsca piątego na ósme. W tym samym czasie konkurenci Polski z Europy Środkowej stracili mniej – liczba projektów na Węgrzech zmalała o 36 proc., liczba etatów w Czechach skurczyła się o 29 proc., a na Słowacji wzrosła, i to o 44 proc.

Dlaczego, będąc gospodarczą „zieloną wyspą”, tracimy w inwestycjach zagranicznych więcej niż inne państwa? Eksperci uważają, że rząd przesypia istniejące możliwości. – Te spadki to efekt skrajnego umiarkowania wobec zachęt inwestycyjnych. Nie robimy nic, aby przekonać inwestorów, że jesteśmy atrakcyjni – mówi partner w Ernst & Young Agnieszka Tałasiewicz.

Przykładem jest przeciąganie prac nad nową ustawą o specjalnych strefach ekonomicznych. Inwestorzy i firmy doradcze obawiają się, że nowe przepisy, które miały poprawić warunki inwestowania, po zmianach w projekcie jeszcze je pogorszą. Według Andrzeja Sadowskiego z Centrum im. Adam Smitha to pokazuje, że polskie prawo jest niestabilne i nieprzewidywalne. – Ryzyko administracyjne jest tak wysokie, że część firm woli nas omijać – mówi Sadowski.