W Polsce w dyskusji toczącej się nad podatkiem bankowym podnosi się argument, że banki i instytucje finansowe działające na naszym rynku nie uzyskiwały z polskiego budżetu pomocy publicznej w ramach walki ze skutkami kryzysu. Trudno z tym argumentem polemizować, ale z drugiej strony należy pamiętać, że na mocy ustawy z lutego 2010r. o rekapitalizacji instytucji finansowych, ustanowiony został mechanizm pomocy dla banków i zakładów ubezpieczeń, polegający na udzielaniu przez Skarb Państwa gwarancji zwiększania funduszy własnych instytucji finansowych, a także przejmowaniu ich przez państwo w sytuacji zagrożenia.
Tym samym i u nas wprowadzono instrument, który stanowi zabezpieczenie instytucji finansowych na wypadek problemów finansowych, co podnosi zaufanie klientów wobec tych instytucji finansowych. Tym samym i w Polsce za wprowadzeniem podatku bankowego przemawia jedna z głównych zasad organizacji systemu podatkowego, czyli zasada korzyści, według której podmioty powinny być opodatkowywane stosownie do korzyści, jakie uzyskują z programów publicznych.
Ponadto, mówiąc o polskiej odsłonie ostatniego kryzysu finansowego i roli, jaką odegrały w niej banki, należy pamiętać, iż niektóre banki w pewnym stopniu przyczyniły się do pogłębienia jego skutków. Mam na myśli sprawę opcji walutowych, których zawarcie w licznych przypadkach doprowadziło do poważnych kłopotów finansowych, łącznie z upadłością przedsiębiorstwa.
Przedstawiciele przedsiębiorstw, które wpadły w poważne tarapaty na skutek zawarcia transakcji z wykorzystaniem opcji, podnosili niekiedy argumenty, że transakcja była skutkiem nierzetelnej informacji (albo jej braku) o ryzyku ze strony banku. Kłopoty z opcjami stały się z kolei przyczyną poważnych wahań kursu złotego.
[srodtytul]Najbiedniejsi nie zapłacą[/srodtytul]
Kolejny argument za wprowadzeniem podatku bankowego stanowi rosnące zróżnicowanie sytuacji majątkowej ludności w Polsce, o którym świadczy mówiący o koncentracji kapitału i zróżnicowaniu dochodów, współczynnik Giniego.