Na ten tydzień akcje strajkowe zapowiadają Francuzi, Rumuni, Włosi, Brytyjczycy, Grecy i Hiszpanie. O cięciach wydatków chcą rozmawiać z rządem związkowcy z Niemiec, a na ulicach Brukseli znów pojawią się ich koledzy z całej Europy.
– Europejska klasa robotnicza wychodzi dzisiaj na ulice, bo ma jasne przesłanie dla swoich rządów – mówi "Rz" John Monks, sekretarz generalny Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych. – To pracownicy mają dzisiaj i w najbliższej przyszłości płacić za bezwzględną spekulację na rynkach finansowych – dodaje.
Sądnym dniem dla Europy może się okazać najbliższy czwartek, na który zaplanowano większość demonstracji. Zdaniem Monksa październikowe protesty to dopiero początek społecznego buntu w Europie.
W Unii są tylko trzy kraje, które nie wprowadziły drastycznych programów oszczędnościowych. Szwecja gruntowną reformę finansów publicznych przeprowadziła przed kryzysem, na Malcie rząd uznał, że nie ma powodów do cięć, a w Polsce, która jako jedyny kraj w UE zanotowała w 2009 roku wzrost gospodarczy, teraz wprowadza się kosmetyczne ograniczenia w finansach państwa i podwyższa VAT.
Reszta Europy płacze, buntuje się i strajkuje, ale większość rządów nie rezygnuje z planów cięć. Nieoczekiwanie wczoraj głos w tej sprawie zabrał tegoroczny laureat ekonomicznego Nobla Christopher Pissarides. Jego zdaniem najostrzejsze od 65 lat cięcia w Wielkiej Brytanii nie są uzasadnione, a oszczędności mogą pogłębić obecne problemy gospodarki.