Scenariusz jest identyczny jak w przypadku Irlandii: rząd bardzo nie chce, ale prawdopodobnie będzie musiał poprosić o pomoc partnerów z Unii Europejskiej. Ekonomiści szacują pożyczkę na 60 – 80 mld euro.
Inwestorzy coraz mniej ufają, że Lizbona jest w stanie obsługiwać swój dług publiczny sięgający 82 proc. PKB. A inne kraje strefy euro boją się, że ewentualna panika na rynku może zagrozić np. Hiszpanii, której banki w swoich portfelach posiadają portugalskie papiery skarbowe. Skutek? Euro było wczoraj najtańsze wobec dolara od czterech miesięcy.
Testem dla gabinetu premiera José Sócratesa będzie środowy przetarg, na którym zaoferuje inwestorom rządowe obligacje za nawet 1,25 mld euro. W kolejnych dniach podobne aukcje planuje m.in. Hiszpania.
Już wczoraj rentowność dziesięcioletnich portugalskich obligacji była najwyższa od czasu wprowadzenia euro w tym kraju – doszła do 7,25 proc. Eksperci są pewni: takich odsetek Portugalia na dłuższą metę nie jest w stanie płacić. – To ciągle mniej niż rentowność papierów greckich czy irlandzkich. Ale zbyt dużo jak na możliwości gospodarki portugalskiej – mówi „Rz” Zsoltan Darvas, ekspert brukselskiego instytutu Bruegel. Jeśli więc rząd Sócratesa nie zyska zaufania inwestorów, będzie musiał poprosić o pomoc z europejskiego funduszu stabilności finansowej stworzonego w celu ratowania państw strefy euro. – Im szybciej, tym lepiej – dodaje Darvas. – Wiele może zależeć od sytuacji na rynkach oraz od tego, jakie będą szczegóły ewentualnej pomocy finansowej wynegocjowanej przez rząd – ocenia „Rz” Goncalo Pascoal, szef działu analiz w Millennium BCP Investimento w Lizbonie.
Na razie politycy i oficjalne źródła zaprzeczają. – Nie ma żadnych rozmów na temat pomocy i na obecnym etapie niczego nie planujemy – mówił wczoraj Amadau Altafaj, rzecznik Komisji Europejskiej. Identyczną linię KE prezentowała w listopadzie 2010 r., gdy na celowniku inwestorów znalazła się Irlandia (ostatecznie dostanie 85 mld euro pożyczki). Przed oskarżeniami o wywieranie presji na Portugalię broni się też rząd w Berlinie. – Żadnego nacisku na kraje UE nigdy nie było i nie będzie – dodaje Christoph Steegmans, rzecznik kanclerz Angeli Merkel.