Nie tak dawno pojawiła się wiadomość, że Chiny zgłosiły gotowość wsparcia euro poprzez zakupy europejskich obligacji rządowych. Wywołało to w Polsce kompletne zdumienie – a u wielu osób wręcz szok.
Jak to, Chiny mają ratować bogatą Europę? Czy to oznacza, że przywalona ciężarem długów właśnie w hańbie upadła? Że Chiny trzymają rękę na globalnej skrzynce z pieniędzmi i właśnie podejmują decyzję, kogo ratować, a kogo nie? To może rzeczywiście od razu trzeba uczyć dzieci mówić po chińsku, żeby łatwiej znalazły pracę u nowych skośnookich pracodawców?
Nie ma wątpliwości, że mówimy o zjawisku ważnym. Ale nie jest ono wcale tak sensacyjne, jak się niektórym wydaje. Jest prostą konsekwencją zachodzących od trzech dekad zmian. I wcale nie oznacza, że nastąpił właśnie definitywny upadek Europy. Oznacza raczej, że zarówno Europa, jak i Chiny mają swoje poważne problemy, które starają się wspólnie rozwiązać.
Po pierwsze, nie ma sensu dziwić się temu, jak wielką potęgą finansową stały się Chiny. Oczywiście, ich awans był spektakularny. Jeszcze trzy dekady temu były właściwie nieobecne w światowej gospodarce. Dziś mają w swoich skarbcach gigantyczną kwotę 2,6 bln dol. rezerw dewizowych, w większości w formie amerykańskich obligacji. Ale przecież nie powinno nas to dziwić, skoro tak łatwo przyzwyczailiśmy się do tego, że półki w supermarketach aż uginają się od chińskich wyrobów.
Po drugie, nie ma co się dziwić, że Chiny mają ochotę kupować europejskie obligacje. Choć obecnie świat zajmuje się głównie roztrząsaniem problemów słabszych gospodarek strefy euro, dla ekonomistów jest jasne, że na dłuższą metę problemy dolara są znacznie większe niż euro. Amerykański bank centralny wydrukował biliony pustych dolarów, które poszły na ratowanie banków i finansowanie prób ożywienia gospodarki.