Eurogrupa, spotykając się w czwartkowy wieczór, miała kolosalny problem – z jednej strony pomoc, jaką miała przyjąć, musiała być efektywna, z drugiej – politycznie akceptowalna. Szefowie państw strefy euro musieli podjąć decyzje, które zapobiegną bankructwu Grecji i nie dopuszczą do efektu domina, czyli zarażenia problemami innych słabych krajów we Wspólnocie. Pomoc powinna więc być swoistym katalizatorem dla krajów PIIGS. Szczyt miał za zadanie wyizolowanie problemów Grecji nawet za cenę zaakceptowania strat, które poniosą rządy i prywatne banki posiadające w swych portfelach greckie obligacje.
Przywódcy postawili jeden warunek – pomoc ma być kierowana do tych, którzy chcą sami sobie pomóc. Grecja pokazała, że chce, dlatego decyzje eurogrupy są politycznie akceptowalne. A fakt, że w pomoc zaangażowały się też prywatne banki, że zostały zaproszone do rozmów i nie unikają wzięcia na siebie odpowiedzialności, świadczy, iż koszt pomocy, choć kolosalny, zostanie rozłożony na rządy, prywatny sektor bankowy i podatników. To z pewnością Francuzów, Niemców czy Holendrów przekona, że nie zostaną za bardzo obarczeni problemami Greków. Przypominam bowiem, że początkowo między Berlinem a Paryżem wystąpiły rozbieżności dotyczące udziału sektora prywatnego, czyli banków i towarzystw ubezpieczeniowych, w nowym pakiecie greckim. Jednakże zgoda na interwencje przez EFSF na rynku wtórnym i kupno na tym rynku obligacji greckich po obniżonych cenach, do wysokości 12,6 mld euro, oznacza de facto wzięcie na siebie części kosztów kryzysu greckiego przez sektor prywatny. Ponadto przywódcy polityczni uzgodnili z liderami sektora finansowego, że ich dobrowolny wkład do programu pomocy dla Grecji – i tylko dla Grecji – wyniesie 37 mld euro.
Widać więc jak na dłoni, że wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, iż jedynie efektywna, ale ograniczona pomoc będzie powszechnie akceptowalna i nie spotka się z totalną krytyką. W mojej ocenie takie właśnie rozwiązanie wybrano. Mamy złoty środek dla greckich problemów, ale też dla problemów całej strefy euro. Pamiętajmy, że bez tej pomocy sami Grecy nic więcej nie byliby już w stanie zrobić – dalsze radykalne cięcie deficytu przy słabnącym wzroście gospodarczym byłoby bardzo trudne, Grecja zaczęłaby tonąć. Zdjęcie części obciążeń w postaci obniżenia oprocentowania zaciąganych kredytów da jej potrzebny oddech.
W tej sytuacji żaden z krajów europejskich nie powinien protestować, a rynki finansowe powinny się uspokoić. Choć dla Hiszpanii i Włoch oznacza to ni mniej, ni więcej tylko wyższy wydatek. Problem polega bowiem na tym, że oprocentowanie ich nowego długu publicznego będzie teraz wyższe niż oprocentowanie płacone przez Grecję, Irlandię i Portugalię. Wszystkie te kraje mają w dalszym ciągu bardzo dużo do zrobienia, aby zmniejszyć swój dług publiczny i zwiększyć konkurencyjność swoich gospodarek. Wczorajsze decyzje dają im na to tylko trochę więcej czasu.
Musimy sobie jednak zdawać sprawę z tego, że ryzyko związane z Grecją nie zniknęło – jedyne, co przyniósł szczyt, to ograniczenie ryzyka związanego z narastaniem problemów. Pomoc zewnętrzna zarówno dla Greków, jak i Irlandczyków czy Portugalczyków będzie potrzebna jeszcze przez wiele lat, i to w dość dużej skali. Dobrze, że część tej pomocy zaabsorbowały sektor prywatny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Teraz pozostaje mieć nadzieję, że wszystkie strony wywiążą się ze zobowiązań, jakie na siebie wzięły. Oczywiście także Grecja musi spełnić postawione jej warunki, bo pomoc nie jest bezinteresowna, lecz warunkowa.