Polski rynek grafiki. Ceny grafik

Nadal opłaca się kupować, bo w porównaniu z rynkiem zachodnim dobra grafika jest u nas stale niewspółmiernie tania w stosunku do cen malarstwa - mówi Paweł Wasylkowski, kolekcjoner grafiki

Aktualizacja: 16.02.2012 02:32 Publikacja: 16.02.2012 00:13

Polski rynek grafiki. Ceny grafik

Foto: Fotorzepa, Janusz Miliszkiewicz JM Janusz Miliszkiewicz

Rz: Znany pan jest przede wszystkim jako kolekcjoner kresowych pamiątek. Dziś porozmawiajmy o pana pasji, jaką jest grafika.

Paweł Wasylkowski:

Najciekawsze polskie grafiki powstawały w latach 1918 – 1939. Chciałbym mieć dobre prace znaczących polskich grafików z tamtego okresu. Mam dzieła 85 autorów, najliczniej reprezentowani są np. Leon Wyczółkowski, Józef Pankiewicz, Jan Rubczak, Wacław Wąsowicz, Tadeusz Kulisiewicz.

Nie lepiej zbierać obrazy? Grafika jest techniką powtarzalną, obrazy są unikalne. Malarstwo u nas zawsze było bardziej cenione niż grafika.

Na rynku można kupić arcydzieła polskiej grafiki, mają najwyższy europejski poziom artystyczny, niektóre zdobyły prestiżowe międzynarodowe nagrody. Co roku pojawiają się w handlu niespodzianki, prace dotychczas nieznane. Natomiast arcydzieła malarstwa są w muzeach. Trudno oczekiwać, że na rynku odkryte zostaną dobre nieznane obrazy mistrzów pędzla. Osobiście wolę mieć dobrą grafikę niż średni obraz.

To prawda, dla każdego rasowego kolekcjonera unikalność ma podstawowe znaczenie. Owszem, grafika to technika powtarzalna, ale jeśli wiemy, że autor wykonał tylko pięć – dziesięć grafik, to jest to mniej niż autorskie repliki popularnych obrazów, gdzie nierzadko powstały dziesiątki takich samych płócien Kossaków lub Wierusza- -Kowalskiego. Rzadkość niektórych doskonałych grafik wynika dodatkowo z faktu, że cały dorobek artysty uległ zniszczeniu w czasie wojny.

To jest problem dla kolekcjonerów. Faktycznie międzywojenne grafiki w zdecydowanej większości nie były numerowane przez autorów. Nie wiemy, jaki był nakład, ile odbitek mogło powstać.

Cena zależy od numerowania?

Nakład wynoszący np. 10 jest dla kolekcjonera atrakcyjniejszy niż nakład 100 egzemplarzy. Od lat poszukiwane na rynku są litografie młodopolskiego artysty Jana Stanisławskiego. Nie były numerowane, powstały w setkach egzemplarzy, kosztują po ok. 1,6 tys. zł. Byłyby zdecydowanie droższe, gdyby były numerowane i miały niskie nakłady. Nie każdego stać na obraz Jana Stanisławskiego za ok. 50 tys. zł, ale można zdobyć podobną kompozycję w formie grafiki.

Utrudnieniem dla kolekcjonerów jest brak opracowań na temat dorobku tamtej epoki.

Nie ma syntez, nie ma pełnych katalogów prac poszczególnych artystów. Nie wiemy, co stworzyli. Warto polecić czytelnikom lekturę przedwojennej publikacji Wydawnictwa Towarzystwa Artystów Grafików w Krakowie „Nowoczesna grafika polska". Zawiera opis technik graficznych, są reprodukcje, nawet podane są ceny. Ważnym źródłem wiedzy są katalogi wystaw w Muzeum Narodowym w Warszawie „Pięć wieków grafiki polskiej" i „Wyprawa w dwudziestolecie". Warto mieć katalog wystawy grafiki z Biblioteki Narodowej z 1991 roku.

Jak wygląda rynek grafiki?

Oferta jest coraz bogatsza. Rewelacją w antykwariacie Nautilus był zestaw linorytów i płyt linorytniczych Stefana Szmaja. Pojawiają się prace np. Janiny Konarskiej po ok. 3 tys. zł. Nieznane wcześniej techniki metalowe Stefana Mrożewskiego osiągają wysokie ceny 4,2 tys. zł. Średniej klasy popularne prace Tadeusza Cieślewskiego są po ok. 2 tys. zł, ale wyjątkową kompozycję pt. „Nieskończoność" sprzedano za 4,8 tys zł, ciekawy miedzioryt Wiktora Podoskiego sprzedano za 3,6 tys. zł. Przy tak wysokich cenach właścicielom opłaca się sprzedawać grafiki, stąd rosnąca podaż muzealnej klasy grafik.

Nadal opłaca się kupować, bo w porównaniu z rynkiem zachodnim dobra grafika jest u nas stale niewspółmiernie tania w stosunku do cen malarstwa.

Trendy cenowe wyznaczają rzadkie grafiki Brunona Schulza, które na aukcji w Krakowie sprzedano za ponad 30 tys. zł. Ciekawym przykładem jest najdroższa grafika, jaką sprzedano w krakowskim Nautilusie. „Alchemik" Jana Gotarda w 2009 roku osiągnął tam cenę 21 tys. zł. Tę samą odbitkę w 2002 roku sprzedano za 4,1 zł.

Co pan zdobył w ciągu ostatniego roku?

Na przykład rzadkie litografie Wacława Borowskiego. Kupiłem drzeworyty Władysława Skoczylasa, w tym jeden to niesygnowana odbitka z klocka drzeworytniczego. Ciekawe prace Wiktora Podoskiego, rzadką litografię Ireny Dybowskiej. Najciekawszy nabytek to rzadki linoryt Wincenta Braunera z Grupy Jung Idysz za 840 zł.

Zdarzają się falsyfikaty?

Zdarza się, że na oryginalnych grafikach, które pierwotnie nie były sygnowane przez autora, dziś umieszczany jest jego fałszywy podpis. Dla fałszerza jest to opłacalne. Oryginalny niesygnowany drzeworyt Skoczylasa „Żydzi w Kazimierzu" kosztuje ok. 1,8 tys. zł. Taka sama sygnowana odbitka sprzedawana jest za ok. 3,5 tys. zł. Po obejrzeniu setek prac w pamięci utrwala się, jak wygląda podpis artysty, ale opłaca się mieć przy zakupie grafiki wzór autentycznego podpisu.

Kupowanie grafik przez Internet to ryzyko. Zwłaszcza gdy chodzi o prace nieznane lub prace artystów rzadko występujących na rynku. Przez Internet nie jestem w stanie ocenić, czy ktoś oferuje druk czy kserokopię. Na przykład grafiki Wyczółkowskiego powielano w formie druków. Dziś sprzedawcy zwykle nieświadomie oferują je jako litografie.

W Warszawie spotkałem się z falsyfikatami niemieckich ekspresjonistów, np. Kirchnera po 400 – 500 zł, gdzie na odwrocie dla uwiarygodnienia były różne pieczęcie, w tym cenzury hitlerowskiej. Zbyt wiele tych grafik równocześnie pojawiło się na rynku i to od razu wzbudziło podejrzenia.

Dlaczego ograniczył pan kolekcjonowanie pamiątek lwowskich na rzecz grafiki artystycznej?

3,5 tys. zł

kosztuje słynny drzeworyt Władysława Skoczylasa

Dziś rynek pamiątek lwowskiej prawie nie istnieje, bo nie ma podaży. Ci, którzy kupili te rzeczy 20 lat temu lub dawniej, nie muszą się wyprzedawać. Ale udało mi się niedawno za 250 zł kupić platerowane naczynie stołowe z wytwórni Frageta z wybitym napisem legendarnego przedwojennego Hotelu George. Obok po wojnie wyryto nazwę radzieckiej firmy Inturist.

Zebrał pan katalogi wszystkich krajowych aukcji, jakie odbyły się od 1989 roku. Sprawdziłem przed laty, nawet tzw. eksperci rynku sztuki nie mają kompletu katalogów. Nie mówiąc już o tym, że antykwariusze najczęściej nie mają katalogów konkurencji, a nawet kompletu swoich. Na co panu te katalogi?

Mam tylko ok. 90 proc. katalogów, jakie się ukazały. Przeglądam je na bieżąco i w każdej wolnej chwili przeglądam archiwalne. Robię to dla przyjemności i dla nauki, szukam, porównuję ceny.

Z zawodu jest pan prawnikiem. Ma pan czas na studiowanie aukcyjnych katalogów?

Kibic idzie na stadion na mecz ulubionej drużyny, a kolekcjoner studiuje katalogi! Ale najważniejszy jest codzienny, bezpośredni kontakt z kolekcją. Ona przenosi mnie w inny świat. To forma ładowania akumulatorów. Jeśli robię, co lubię, to idealnie przy tym wypoczywam. Kolekcjonerstwo to wentyl bezpieczeństwa, całkowite oderwanie się od rzeczywistości. Ci, którzy nie zbierają, odbierają sobie wielką przyjemność.

Rz: Znany pan jest przede wszystkim jako kolekcjoner kresowych pamiątek. Dziś porozmawiajmy o pana pasji, jaką jest grafika.

Paweł Wasylkowski:

Pozostało 98% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy