– Cztery miesiące temu tureckie aktywa otrzymały rating inwestycyjny i wzrosły do nowych, rekordowych poziomów. Premier Tayyip Erdogan chwalił się wtedy, że świat jest zauroczony turecką gospodarką, która według niego miała wkrótce awansować do czołowej dziesiątki globu.
Później jednak USA zaczęły mówić o przykręceniu monetarnego kurka, który w ostatnich latach pomagał finansować szybki rozwój gospodarek wschodzących. Inwestorów zaniepokoiła również coraz bardziej wroga retoryka Ankary wobec zagranicznego kapitału, stłumienie przez premiera antyrządowych protestów i perspektywa amerykańskich nalotów na sąsiednią Syrię.
W efekcie główny indeks stambulskiej giełdy stracił jedną trzecią wartości od czasu osiągnięcia historycznego rekordu w połowie maja. Kurs liry szoruje po dnie, a rentowność obligacji wzrosła dwukrotnie, do 10 procent. Tureckiemu bankowi centralnemu nie udało się zahamować tych spadków, mimo że wydał na interwencję 15 procent swoich rezerw walutowych netto. Miliardy dolarów wypłynęły z kraju.
Dokładnie tak samo było dwa lata temu. Obecny kryzys pokazuje, że rząd nie jest w stanie wyrwać się z tradycyjnego cyklu wzlotów i upadków gospodarczych, stawia też od znakiem zapytania dalsze rządy Erdogana.
– Czas, w którym Turcja była ukochanym dzieckiem rynków, się skończył i rząd musi się przygotować na nie lada problemy – powiedział Mert Yildiz, główny ekonomista Burgan Bank. – Turcję czeka albo przewlekły kryzys, albo lata powolnego wzrostu, który będzie równał się recesji.