To jest spór, który dyktuje kalendarz krajowy: nabierająca rumieńców kampania wyborcza, w której PiS musi zmobilizować kurczący się własny elektorat, jeśli chce zachować nadzieje na wygraną. Bo z punktu widzenia wydarzeń międzynarodowych moment został wybrany fatalnie. Wobec trwającej już siódmy miesiąc wojny w Ukrainie Zachód musi utrzymać mimo coraz głębszej recesji i niespotykanej od dekad drożyzny wspólny front. A temu nie służy otwarcie tak zasadniczego sporu między dwoma kluczowymi sojusznikami Ameryki: Polską i Niemcami.
Czytaj więcej
Niemieccy komentatorzy powracają w weekendowych wydaniach gazet do tematu reparacji. Zarzucają Jarosławowi Kaczyńskiemu, że w cyniczny sposób instrumentalizuje problem szkód wojennych dla mobilizacji swoich wyborców.
Droga donikąd
W Berlinie nikt nie pozostawia złudzeń, że starania polskich władz mogą się zakończyć sukcesem. Ale mimo to polska inicjatywa jest traktowana poważnie, w szczególności, gdyby MSZ zdecydował się na przesłanie formalnej noty dyplomatycznej z roszczeniami do niemieckich władz.
– Stawiając w naszych dwustronnych relacjach na pierwszym miejscu kwestię reparacji, polskie władze podają w wątpliwość pokojowy porządek, jaki udało nam się zbudować w Unii. To jest droga, która prowadzi donikąd – ostrzega w rozmowie z „Rzeczpospolitą” ambasador RFN w Warszawie Thomas Bagger. – Dobrze pamiętam, że dla Niemiec poszerzenie Unii od początku sprowadzało się przede wszystkim do Polski, do tego, aby móc wspólnie kształtować lepszą przyszłość. To wynikało z odpowiedzialności za tragiczną historię, do jakiej się poczuwały Niemcy. Po porozumieniu dwa plus cztery z 1990 r. nikt nie sądził, że sprawa reparacji kiedykolwiek wróci na agendę naszych relacji – dodaje.