Choć lekarze mają jeszcze ponad rok do prowadzenia dokumentacji medycznej wyłącznie w formie elektronicznej, wielu już dziś korzysta z dostępnych w internecie aplikacji typu e-gabinet. Niektóre, dostępne na stronach internetowych producentów leków, podpowiadają, jakie lekarstwa przepisać po danej diagnozie, w jakiej dawce i z jaką refundacją.
– To bardzo ułatwia pracę – mówi warszawska lekarka, która korzysta z tego rozwiązania.
Problem w tym, że nie wszystkie programy, szczególnie darmowe, powstają po to, by ułatwić pracę lekarzom.
– Niektóre pisane są wyłącznie po to, by gromadzić dane pacjentów i sporządzać raporty dla rynku, które pozwolą profilować kanały dystrybucji i ułatwiać dotarcie z produktem do lekarza i pacjenta – mówi Marcin Kędzierski, były szef Centrum Systemów Informacyjnych w Ochronie Zdrowia i emerytowany policjant wydziału przestępstw gospodarczych. – Wystarczy kilka tysięcy użytkowników, żeby stworzyć wiarygodny raport np. dla producentów leków czy wyrobów medycznych.
Powinni czytać umowy
Wykorzystanie danych pacjentów do celów marketingowych to niejedyne zagrożenie. Część programów nie pozwala przenieść danych do innej aplikacji. To sprawia, że lekarz jest na nie skazany dożywotnio, bo jeżeli zechce używać innego programu, będzie musiał przepisywać dane ręcznie.
– Dlatego lekarze powinni dokładnie czytać umowy licencyjne. Warto wybierać aplikacje bazujące na otwartym standardzie modeli danych klinicznych OpenEHR, w którym dane da się implementować w różnych systemach – radzi Marcin Kędzierski.
Lekarze oponują, że nie mają czasu na wczytywanie się w umowy.
– Koncentruję się na leczeniu pacjentów – irytuje się warszawska lekarka.
Dr Paweł Litwiński z Instytutu Allerhanda ostrzega, że takie myślenie jest błędne.
Uwaga na groźne maile
– Jeżeli lekarz chce prowadzić dokumentację elektroniczną, to musi ją zabezpieczać albo wybrać podwykonawcę, który z dużym prawdopodobieństwem zapewni odpowiedni poziom bezpieczeństwa. Nie można dopuścić, by dane pacjenta trafiły do internetu, bo za to grozi lekarzowi odpowiedzialność administracyjna i karna. Nie żyjemy w XV w., kiedy wszystko zapisane było w papierowych księgach. Jeśli dane pacjenta wyciekną za pomocą takiej aplikacji, winny będzie lekarz – tłumaczy dr Litwiński.
To niejedyny sposób wyłudzania informacji o pacjentach. W ostatnich tygodniach nawet kilkadziesiąt tysięcy medyków prowadzących praktykę lub zakład opieki zdrowotnej odebrało e-maila o obowiązku zgłoszenia zbiorów danych do rejestracji głównemu inspektorowi danych osobowych.
Nadawcy, podpisani jako „Kancelaria Liberty”, „Legalni z Prawem” i „Bądźmy Legalni”, straszą, że za jego niedopełnienie grozi odpowiedzialność karna.
– Podmioty świadczące usługi zdrowotne nie mają obowiązku rejestrować danych pacjentów – słyszymy w GIODO.
Naczelna Izba Lekarska też przestrzega przed odpowiadaniem na takie e-maile. I choć nadawcy nie zachęcali wprost do udostępniania danych pacjentów, tylko proponowali pomoc w rejestracji w GIODO, wielu lekarzy zgłosiło się do Naczelnej Rady Lekarskiej z prośbą o pomoc. Zdaniem dr. Litwińskiego pokazuje to, że lekarze nie różnią się od innych grup przedsiębiorców, których wiedza o tej dziedzinie prawa jest niewielka.