Według ostatnich danych GUS inflacja roczna (CPI) wyniosła w lutym 4,3 proc., a inflacja miesięczna 0,4 proc. Co to oznacza? Odpowiedź na to pytanie tylko pozornie jest oczywista.
Zgodnie ze słownikową definicją, inflacja to wzrost ogólnego poziomu cen dóbr i usług w gospodarce w określonym czasie. Tyle że żaden urząd statystyczny ani bank centralny nie jest w stanie zbadać, jak się zmieniły wszystkie ceny.
Dodatkowych trudności nastręcza to, że przejawu inflacji nie stanowią zwyżki cen odzwierciedlające wzrost wartości produktów, np. związany z poprawą jakości. Dlatego dane o inflacji są zawsze tylko mniej lub bardziej precyzyjnym przybliżeniem inflacji rzeczywistej.
Dobrze ilustruje to przypadek argentyński. Tamtejszy urząd statystyczny INDEC podaje, że inflacja wynosi obecnie niespełna 10 proc., a od 2007 r. ogólny poziom wzrostu cen w gospodarce wyniósł 44 proc. Ale ośrodek analityczny PriceStats twierdzi, że inflacja w Argentynie przekracza 24 proc., a skumulowany wzrost w minionych pięciu latach sięgnął 137 proc. Z czego wynika ta różnica?
Aby obliczyć inflację, urzędy statystyczne na całym świecie, w tym polski GUS, regularnie badają wzorce konsumpcyjne w gospodarce. Na ich podstawie konstruują tzw. koszyki inflacyjne, które odzwierciedlają strukturę wydatków konsumpcyjnych przeciętnego gospodarstwa domowego. Indeksy cen konsumpcyjnych – najpopularniejsze wskaźniki inflacji – wyrażają więc procentową zmianę kosztu zakupu dóbr w takim koszyku. O tym, jak wiele zależy od zestawu towarów i usług, świadczy to, że dynamika cen konsumpcyjnych w Polsce, mierzona obliczanym przez Eurostat tzw. sharmonizowanym indeksem HICP, odbiega niekiedy od tej wyrażonej indeksem CPI, obliczanym przez GUS.