W indeksie cen konsumpcyjnych (CPI), którego zmiany w ujęciu rok do roku stanowią główną miarę inflacji w Polsce, żywność i napoje bezalkoholowe mają coraz większą wagę. W ub.r. wynosiła ona 24,9 proc., najwięcej od co najmniej 2009 r., w porównaniu z 24,4 proc. w 2017 r. Te dane, opublikowane przez GUS w piątek, pochodzą z ankietowego badania budżetów gospodarstw domowych. Skład CPI odzwierciedlać ma bowiem strukturę wydatków przeciętnej rodziny w roku poprzednim. Wzrost udziału żywności i napojów bezalkoholowych w tej strukturze jest sprzeczny z tzw. prawem Engla, wedle którego wydatki na dobra z tej kategorii zwiększają się zwykle wolniej niż dochody konsumentów.

Dlaczego prawo to w Polsce najwyraźniej nie działa? Zdaniem Jakuba Rybackiego, ekonomisty z ING Banku Śląskiego, może to wynikać z tego, że żywimy się coraz lepiej. W rezultacie, choć w ujęciu ilościowym nie rośnie nasze spożycie, to i tak wydajemy na jedzenie coraz więcej. – Engel, formułując swoje prawo (w XIX w. – red.), nie przewidział, że kraje mniej zamożne będą przyjmowały wzorce konsumpcji żywności z krajów zamożnych szybciej, niż przebiegać będzie proces ich konwergencji na poziomie dochodów – przyznaje Jakub Olipra, ekonomista z banku Credit Agricole.

To wyjaśnienie prowadzi jednak do innej zagadki: dlaczego w zharmonizowanym indeksie cen konsumpcyjnych (HICP), wskaźniku inflacji obliczanym dla wszystkich państw UE według jednolitej metodologii, waga żywności i napojów bezalkoholowych systematycznie maleje, zgodnie z prawem Engla? Wynosiła w 2017 r. (to najnowsze dane) 18,1 proc., o 3,3 pkt proc. mniej niż jeszcze w 2009 r. Na te dane, pochodzące ze struktury PKB, poprawa jakości naszej diety też powinna mieć wpływ. Zdaniem Urszuli Kryńskiej, ekonomistki z PKO BP, pogłębiająca się różnica między wagą żywności w HICP i CPI może wynikać m.in. z tego, że w ankietowych badaniach wydatków – odzwierciedlonych w CPI – niedoreprezentowane są zamożne gospodarstwa domowe, które na podstawowe potrzeby wydają relatywnie mniejszą część dochodów.