- Rząd pracuje nad wieloma dużymi reformami, w tym oświatowej, w służbie zdrowia. To bardzo ważne zadania, nie da się wprowadzać wszystkiego na raz, trzeba stopniowo – tak minister Henryk Kowalczyk wyjaśniał przyczyny rezygnacji rządu z prac nad jednolitym podatkiem, na spotkaniu zorganizowanym przez Polityka Insight. Jednocześnie Paweł Wojciechowski, szef zespołu pracującego nad tą koncepcją, przedstawił po raz pierwszy jak w ogóle podatek jednolity miał wyglądać.
Okazuje się, że miał być dosyć skomplikowany. I tak, jednolita danina składać się miała z trzech części:
- części ubezpieczeniowej, liniowej płaconej przez pracodawcę w wysokości 20 proc. od wynagrodzenia brutto (obecnie to 20,61 proc., czyli suma składek na ubezpieczenie emerytalne, rentowe, wypadkowe oraz na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych i Fundusz Pracy).
- części ubezpieczeniowej, liniowej płaconej przez pracownika w wysokości 10 proc. wynagrodzenia brutto (obecnie o 13,71 proc., czyli suma składek na ubezpieczenia emerytalne, rentowe oraz chorobowe). W sumie część ubezpieczeniowa po stornie pracodawcy i po stronie pracownika miała wynosić 30 proc. wynagrodzenie brutto zamiast obecnych 34,2 proc.)
- części podatkowej, progresywnej – z kwotą wolną (czyli zerową stawką do 667 zł miesięcznie brutto) i dwoma stawkami – 19 proc. ( w przedziale 667-8000 zł wynagrodzenia brutto) i 29 proc. (powyżej 8 000 zł wynagrodzenia brutto). Taka konstrukcja skali podatkowej miałaby zawierać w sobie także kwotę wolną od podatku.