Współpraca BAH z kluczowym kontrahentem, brytyjskim koncernem Jaguar Land Rover, to historia obfitująca w wiele zwrotów akcji przekładających się znacząco na notowania akcji. We wtorek rano papiery handlującej samochodami firmy drożały o aż 42 proc., do 1,35 zł po tym, jak Jaguar Land Rover pisemnie potwierdził przedłużenie umowy z BAH-em jako generalnym importerem do 31 marca 2021 r. Co więcej, przedłużenie umowy nie jest uzależnione od spełnienia warunku sprzedaży określonej liczby aut.
14 stycznia notowania BAH mocno spadły po tym, jak firma poinformowała, że JLR oświadczył, że jednak nie przedłuży umowy - i tym samym od 1 sierpnia br. giełdowa spółka stanie się zwyczajnym dealerem. Partner miał bowiem ocenić, że BAH nie uda się osiągnąć minimalnej sprzedaży w roku fiskalnym kończącym się 31 marca br.
Już 17 stycznia BAH nieoczekiwanie podał, że podczas telekonferencji z menedżerami JLR padła deklaracja, że… podjęto decyzję o bezwarunkowym przedłużeniu umowy importerskiej do 31 marca 2021 r. W komunikacie nie wyjaśniono, skąd wzięła się nagła zmiana stanowiska JLR.
Ryzyko związane z uzależnieniem od jednego dostawcy było podnoszone, gdy w 2017 r. planowano spin-off w Marvipolu i grupa podzieliła się (w grudniu tegoż roku) na dwie oddzielne spółki – deweloperską i motoryzacyjną. Latem 2018 r. notowania BAH tąpnęły z poziomu ponad 6 zł, gdy Brytyjczycy wypowiedzieli umowę importerską ze skutkiem na sierpień 2021 r. Kolejny zwrot akcji to czerwiec 2019 r. W inwestorów wstąpiła nadzieja, bo JLR wstępnie zgodził się na wydłużenie umowy do końca marca 2021 r., o ile BAH udałoby się spełnić wymagania, przede wszystkim sprzedać co najmniej 4,37 tys. aut w roku fiskalnym, który zakończy się 31 marca br.
BAH próbuje dywersyfikować działalność. W zeszłym roku został generalnym importerem Ssang Yong, prowadzi też sieć wypożyczalni samochodów marki SurPrice w Polsce i Czechach. Wycena jednak topnieje.