Rz: Spółki obrotu, czyli bezpośrednio sprzedające energię elektryczną klientom, nie muszą się już martwić o taryfy. Prezes URE nie będzie ich zatwierdzał. Zapowiadają więc, że ceny mogą w przyszłym roku wzrosnąć nawet o 10 proc. Czy to właściwe kalkulacje i rzeczywiście o tyle droższą energię te spółki będą musiały kupować u producentów, czyli w elektrowniach?
Leszek Juchniewicz:
Spółki obrotu najwyraźniej spodziewają się podwyżek w elektrowniach, stąd ich zapowiedzi. A sami producenci od dawna prowadzą kampanię właśnie na rzecz wzrostu cen energii, mówiąc o potrzebie gigantycznych inwestycji i przypominając, że w Unii Europejskiej energia jest droższa niż u nas. Na dodatek mogą używać argumentu, że od 1 lipca mamy otwarty rynek energii, więc jeśli klient uważa, iż w jednej firmie jest za drogo, to może ją zmienić i pójść do innej. Oczywiście taka zamiana sprzedawcy energii w praktyce bywa skomplikowana, a ten wolny rynek mamy póki co na papierze. Przez ostatnie kilka lat jako prezes URE spotykałem się też z presją ze strony firm, by zwiększać ceny energii, ale jakoś udawało się ją ograniczyć.
W obecnej sytuacji, gdy znika obowiązek zatwierdzenia taryfy, niezwykle istotna jest odpowiedź na pytanie, czy rzeczywiście potrzebujemy potężnych inwestycji w elektrowniach i tyle dodatkowych mocy, ile zapowiadają energetycy. Może warto popracować nad poprawą efektywności i ograniczeniem energochłonności, na co zwraca też uwagę Unia Europejska.
Może zatem te zapowiedzi szefów spółek obrotu są na wyrost i tak naprawdę nie ma podstaw do tego, by energia zdrożała aż o 10 proc. w przyszłym roku?