Budowa i remonty statków to nie tylko w stolicy regionu, ale w całym Zachodniopomorskiem najpoważniejsza część przemysłu. Od kilku lat sektor ten przeżywa jednak poważne kłopoty wywołane bankructwem największej i najstarszej Stoczni Szczecińskiej w 2002 roku. Problemy związane z upadłością tej spółki do dziś nie zostały zlikwidowane, a dotknęły wielu przedsiębiorców z branży. Najpierw nie mogli doczekać się zapłaty za swoje usługi, a później musieli szukać nowych rynków zbytu.
Żeby utrzymać miejsca pracy, w 2002 roku państwo powołało spółkę Stocznia Szczecińska Nowa, wykorzystującą majątek zbankrutowanej poprzedniczki. Pięcioletnie zaangażowanie się państwa w ratowanie miejsc pracy i produkcji nie przyniosło rezultatów.
Na skutek interwencji Komisji Europejskiej, która utrzymywanie przedsiębiorstwa przez państwo uważa za sprzeczne z ideami swobodnej konkurencji, do końca czerwca szczecińska stocznia powinna znaleźć prywatnego inwestora. Powinien on nie tylko być w stanie utrzymać firmę, ale także stworzyć jej perspektywy rozwoju. Już przed rokiem potrzeby inwestycyjne oceniano na 500 mln zł, niezbędnych do modernizacji infrastruktury.
Teraz sytuacja Stoczni Szczecińskiej Nowej jest tak trudna, że związkowcy nie upierają się przy tym, aby produkować wyłącznie statki. Są gotowi spawać nawet konstrukcje stalowe, aby tylko utrzymać miejsca pracy. – Nie wszyscy chcą i mogą wyjechać do pracy za granicę – wyjaśnia Andrzej Antosiewicz, szef zakładowej „Solidarności”.
Komisja Europejska zażądała ograniczenia możliwości produkcyjnych jednej z trzech pochylni w Szczecinie. Zarząd wybrał Wulkan 1, czyli najstarszą, ponadstuletnią; powstawały na niej m.in. legendarne czterokominowe parowce transatlantyckie. Stocznia nie będzie mogła wykorzystać tego miejsca w żaden inny sposób. W odróżnieniu od doków, do których można wstawić rusztowania np. do spawania konstrukcji stalowych, na pochylniach można budować tylko statki.