Przez wiele kwartałów firmy z powodzeniem kupowały opcje sprzedaży (put) zabezpieczające je przed umocnieniem złotego. Jednocześnie, aby zniwelować koszty zakupu opcji, decydowały się na wystawianie opcji typu call (kupna). W praktyce oznaczało to, że jeżeli kurs złotego się osłabi, to firma będzie musiała dostarczyć nabywcy opcji (bankowi lub instytucji finansowej) walutę po określonej cenie. Za wystawienie opcji firmy dostawały wynagrodzenie. Aby je zwiększyć, niejednokrotnie opcji wystawionych miały więcej niż nabytych. Wszystko szło dobrze, dopóki złoty systematycznie się umacniał, nie powracając do poziomów wyznaczonych przez wystawione opcje call.
Rok 2008 był o tyle niezwykły, że w pierwszej połowie złoty ostro zyskiwał, osiągając w lipcu poziom 3,25 za euro. Firmy nadal kupowały opcje, zabezpieczając się przed dalszym umocnieniem, jednocześnie wystawiając opcje call dla kursu np. 3,50 – 3,60. Oznaczało to, że po wezwaniu (call) firma zobowiązuje się do dostarczenia np. bankowi euro po kursie 3,60, niezależnie od kursu rynkowego. – Jeżeli nawet kurs doszedł do 3,60 zł, to sytuacja nie była zła – premia zostawała w kieszeni, a dostarczenie waluty po tej cenie nie stanowiło dużego wysiłku finansowego. Problem zaczyna się, gdy euro kosztuje 3,90 zł. Wtedy firma musi je kupić po takiej cenie, co przyczynia się do dalszego osłabienia waluty – mówi jeden z analityków.
Skutki finansowe dla firm mogłyby być mniejsze, gdyby nie to, że angażowały się w wystawianie opcji na kwoty wielokrotnie przewyższające ich roczne obroty. – Firmy nie miały świadomości ryzyka, z jakim wiązało się to działanie – mówi Marek Rogalski, analityk First International Traders.
[ramka][b]Niezbędne pojęcia[/b]
[i]Transakcja typu forward[/i]