Od wczoraj przez Ukrainę miał płynąć rosyjski gaz przeznaczony dla krajów Unii Europejskiej, a jego ciśnienia w punktach pomiarowych mieli pilnować unijni obserwatorzy.
Surowca jednak nie ma. Rosja zarzuca Ukrainie wstrzymanie dostaw. Ukraina z kolei uważa, że zarówno kierunek, jak i ciśnienie tłoczonego przez Gazprom gazu są niewłaściwe.
– Zwróciliśmy się do Gazpromu o przesył gazu w kierunku Bałkanów przez stacje rozdzielcze w obwodzie rostowskim. Prosiliśmy także o wznowienie równomiernych dostaw we wszystkich kierunkach tranzytowych. Odmówiono nam – mówi „Rz” Walentyn Ziemliański, rzecznik ukraińskiego Naftogazu.
Wiceprezes Gazpromu Aleksander Miedwiediew wyjaśnił, że koncern próbuje tłoczyć gaz przez inną stację pomiarową, niż chce Ukraina, gdyż właśnie przez tę jako pierwszą powinien płynąć surowiec na eksport. – Zaproponowane nam drogi przesyłu obsługują odbiorców wewnętrznych. Nie mamy kontraktu na dostawy gazu na Ukrainę – oświadczył. Przypomniał też, że Gazprom wystąpił do Naftogazu o przetransportowanie 76,6 mln metrów sześciennych paliwa na Bałkany i 22,2 mln metrów sześciennych na Słowację.
Bruksela nie wie, kto ma rację, bo obserwatorów ciągle nie dopuszczono do ukraińskiej infrastruktury. – Wiemy, że Rosjanie tłoczą gaz. Wiemy, że Ukraińcy nie chcą go przyjmować. Nie jesteśmy na razie w stanie przeprowadzić analizy technicznej – mówił wczoraj po południu Johannes Laitenberger, rzecznik Komisji Europejskiej.