Po uzgodnieniach społecznych Ministerstwo Rozwoju Regionalnego wprowadziło zmiany w projektowanych przez siebie dodatkach na dojazdy do pracy (tzw. relokacyjnych). To wsparcie z funduszy UE dla osób, które po zwolnieniu znajdą zatrudnienie w odległości powyżej 50 km od miejsca zamieszkania.
Po pierwsze dodatek będzie jeden, niezależnie od odległości. Wyniesie jednorazowo sześciokrotność zasiłku dla bezrobotnych, czyli ok. 3,3 tys. zł brutto. Wcześniejsze założenia mówiły o ponad 2,5 tys. zł, jeśli miejsce pracy jest oddalone o 50 – 100 km od domu, oraz o 5,1 tys. zł, jeżeli dystans wynosi ponad 100 km. – Uznaliśmy, że nie warto komplikować systemu – tłumaczy Ewa Fedor z Konfederacji Pracodawców Polskich.
Dosyć znacznie ma jednak się zmniejszyć dostępność do tego rodzaju pomocy. Wstępnie zakładano, że uprawnieni będą wszyscy byli bezrobotni, którzy wcześniej wzięli udział w szkoleniach finansowanych z funduszy UE – ok. 770 tys. osób. Nowy zapis mówi o osobach, które straciły pracę w ciągu sześciu miesięcy przed przystąpieniem do szkolenia. Takie kryterium eliminuje większość młodych ludzi, którzy dopiero szukają pierwszej możliwości zarobkowania. To całkiem spora grupa. Według szacunków MRR w unijnych szkoleniach weźmie udział ok. 202 tys. osób do 24 lat.
Po drugie dostęp do nowej formy pomocy stracą też długotrwale bezrobotni (szukają pracy dłużej niż 12 miesięcy) oraz kobiety powracające z urlopów wychowawczych.
MRR nie podaje szacunków, ile osób może skorzystać z unijnych dodatków na dojazd do pracy. Zakłada jednak, że nie będzie to zjawisko masowe. Obecnie dojeżdżający do pracy, jeżeli nie zarabiają więcej niż 3,7 tys. zł brutto, mogą się starać o zwrot kosztów z Funduszu Pracy. – Urzędy pracy informują, że zainteresowanie jest niewielkie – zauważa Ewa Fedor.