Co może mieć wspólnego Mercedes SLS AMG, czyli 571-konne coupé z potężnym, 8-cylindrowym silnikiem, z oszczędnymi ekosamochodami pokroju Volvo C30 DRIVe, które skonstruowano tak, by spalały jak najmniej paliwa? Pozornie niewiele. Wszak porównujemy tu bezkompromisowe, niesamowicie szybkie auto sportowe oraz stonowanego hatchbacka, który 100 km/h osiąga wtedy, gdy strzałka prędkościomierza we wspomnianym SLS AMG przekracza właśnie 250 km/h. A jednak inżynierowie, projektując takie samochody, stają przed bardzo podobnymi dylematami.
Wystarczy wspomnieć o aerodynamice. Sportowy Mercedes SLS AMG, podobnie jak superauta firmowane przez Ferrari, Lamborghini i innych uznanych producentów, musi mieć możliwie opływowe kształty, tak aby powietrze opływało go, tworząc jak najmniejsze opory, ale jednocześnie wytwarzając niezbędną na zakrętach siłę dociskową. W takich samochodach spoilery, dyfuzory i odpowiednio ukształtowane zderzaki nie są więc ozdobą, lecz służą poprawie osiągów.
Nie inaczej jest w zdecydowanie tańszych samochodach produkowanych choćby przez Volkswagena, Škodę, Peugeota, Renault oraz samego Mercedesa. Także we wspomnianym już Volvo C30. Auta szwedzkiego producenta z zielonym logo DRIVe to specyficzne odmiany poszczególnych modeli stworzone po to, by można było nimi oszczędnie podróżować. Opracowujący te wersje inżynierowie musieli spędzić długie godziny w pracowni przy tunelach aerodynamicznych, tak kształtując niektóre elementy nadwozia, by poszczególne modele stawiały powietrzu jak najmniejszy opór. Tym razem jednak celem nie było wyśrubowanie osiągów, lecz minimalizowanie zużycia paliwa. Zresztą po to właśnie stosowane są również specjalne opony o niskich oporach toczenia oraz system start-stop, który włącza i wyłącza silnik na postoju. Oczywiście takie rozwiązania stosuje nie tylko Vol-vo. Można je znaleźć także w tańszych niż SLS AMG modelach Mercedesa, nawet tak efektownych jak klasa E Cabrio. Prawie każda wersja tego auta oznaczona jest logo BlueEfficiency, które oznacza, że mamy do czynienia z samochodem emitującym relatywnie niewiele dwutlenku węgla. Zresztą w dzisiejszych czasach podobne wersje poszczególnych modeli mają niemal wszyscy producenci samochodów, począwszy od Alfy Romeo, skończywszy na Volkswagenie.
Ale nie tylko aerodynamika łączy superszybkie samochody z tymi, które z założenia mają być jak najbardziej przyjazne dla środowiska. O dziwo, to także silniki, a konkretniej: rozwiązania, które stosuje się w nowoczesnych motorach. Oczywiście możliwość przeprowadzenia takiego porównania nie jest regułą. Akurat do napędu Mercedesa SLS służy silnik o sportowych korzeniach, wolnossący, potężny i bezkompromisowy. Zastosowano w nim rozwiązania znane raczej z prawdziwych pojazdów wyścigowych, a nie z ekoaut. Podobnie uczynili także inżynierowie Lexusa, czyli luksusowej marki należącej do Toyoty. Stworzyli jedyne w swoim rodzaju coupé o nazwie LFA. Napędzający go motor 4,8 V10 ma 560 KM i może „kręcić się” nawet do 9500 obr./min, czyli równie szybko jak silniki aut wyczynowych. Problem w tym, że i Mercedes SLS, i Lexus LFA kosztują niewiele mniej niż samochody wyścigowe. Kupując jeden z tych modeli, trzeba mieć na koncie około miliona złotych...
Jednak w ofercie Mercedesa, BMW czy Audi są i tańsze samochody o sportowym charakterze. Nadal bardzo szybkie, ale projektowane z myślą o tym, by zużycie paliwa było mniejsze. Przykładem może być choćby Audi RS6 wyposażone w 5-litrowy, 10-cylindrowy silnik o mocy aż 580 KM, dzięki któremu stateczne z pozoru kombi może rozpędzać się do 100 km/h zaledwie w 4,5 sekundy i jechać z prędkością nawet 280 km/h. Przy czym ta ostatnia wynika tylko i wyłącznie z elektronicznego ograniczenia. Dla bezpieczeństwa.