Polskie Górnictwo naftowe i Gazownictwo, które ma naturalny monopol w kraju, otrzymało zgodę Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki na podniesienie cen surowca i wprowadzi ją od połowy lipca. Średnio w kraju podwyżka wynosi 8,9 proc., ale dla odbiorców indywidualnych - 5-7 proc. Najboleśniej skutki nowego cennika odczują osoby ogrzewające domy gazem oraz przemysł - zwłaszcza zakłady chemiczne, które rocznie zużywają 2,5 mld m sześc. surowca. Zakłady azotowe to główny klient PGNiG-u - mają 15 proc. udział w sprzedaży gazu przez PGNiG, a około 9 proc. przypada na energetykę.
Jak mówi dyrektor biura Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego Jerzy Majchrzak podwyżka negatywnie wpłynie na opłacalność produkcji. - W wielu produktach gaz stanowi 40-60 proc. kosztów wytworzenia, zatem podwyżka cen powoduje spadek zyskowności nawet o 3 proc. - wyjaśnia. - Wprawdzie na rynku jest koniunktura i rentowność zakładów chemicznych wynosi od 5-10 proc., lecz drożeje nie tylko gaz, także inne składniki.
Tymczasem wiceminister Skarbu Mikołaj Budzanowski broni podwyżek cen gazu. Jego zdaniem "skala wzrostu cen jest i tak zaskakująco niska, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę sytuację na rynku naftowym". - PGNiG przez pół roku sprzedawał gaz po zaniżonej cenie według taryfy skalkulowanej, gdy baryłka ropy kosztowała 81 dolarów, a od lutego jej notowania utrzymują się na poziomie powyżej 110 dolarów - mówi Mikołaj Budzanowski.
PGNiG w negocjacjach z Regulatorem używał tego samego argumentu. Twierdząc, że droga ropa, która wywindowała ceny gazu w kontrakcie importowym z Gazpromem. Zarząd PGNiG-u narzekał, że nie może rosnących kosztów importu przerzucić na klientów.
Wiceminister uważa, że brak nowej taryfy "byłby groźny dla PGNiG-u jak i jego odbiorców, którym ma zapewnić bezpieczeństwo dostaw gazu". - Spółka musi też kontynuować kluczowe inwestycje, zwłaszcza poszukiwania gazu na terenie Polski, w tym ze złóż niekonwencjonalnych - dodał Budzanowski.