Ani pandemia, ani tocząca się tuż za naszą granicą wojna nie rozłożyły na łopatki rodzimej branży hotelarskiej. Inwestycje w nowe obiekty zwolniły, ale nie zahamowały. Odbudowuje się również popyt na usługi hotelarskie. Spora część przedsiębiorców sygnalizuje, że osiągnął on już poziom z lat 2018–2019. Niestety, za wcześnie na euforię. Cała branża już zmaga się z kolejnymi wyzwaniami.
Z okresowych ankiet przeprowadzanych przez Izbę Gospodarczą Hotelarstwa Polskiego (IGHP) wynika, że w pierwszej połowie tego roku hotele w Polsce z miesiąca na miesiąc notowały coraz wyższe obłożenie. Z wyników ostatniej, przeprowadzonej na początku lipca, sondy – poświęconej sytuacji, jaka w hotelach panowała w czerwcu – wynika, że wzrosła grupa obiektów z obłożeniem przekraczającym 50 proc. i jednocześnie zmalała ta z frekwencją poniżej 30 proc.
Satysfakcjonujący poziom obłożenia – na poziomie powyżej 50 proc. – uzyskało 83 proc. obiektów (z czego 47 proc. uzyskało obłożenie powyżej 70 proc.). Czy pozytywny trend się utrzyma? Hotelarzom trudno to w tej chwili przewidzieć. Biorąc pod uwagę tylko poziom rezerwacji, przeważa pesymizm (ponad 60 proc. ankietowanych hoteli spodziewa się we wrześniu obłożenia na poziomie poniżej 30 proc.).
Ostateczny efekt może być jednak diametralnie inny. Przyczyną jest tzw. krótkie okienko rezerwacyjne, czyli zjawisko, które zdaniem przedstawicieli branży zagościło już w niej na stałe: hotele bukowane są na ostatnią chwilę. Z drugiej strony daje to nadzieję, że złe prognozy na wrzesień mogą się nie spełnić.