M. Mierzejewski, prezes Philip Morris: Będziemy pomagać Ukrainie do końca wojny, a nawet dłużej

Prezes zarządu Philip Morris Polska i kraje bałtyckie Michał Mierzejewski mówi o wojnie w Ukrainie i jej wpływie na firmę.

Publikacja: 19.05.2022 11:52

Prezes zarządu Philip Morris Polska i kraje bałtyckie Michał Mierzejewski

Prezes zarządu Philip Morris Polska i kraje bałtyckie Michał Mierzejewski

Foto: Rzeczpospolita

Jak wojna w Ukrainie wpłynęła na branżę tytoniową i pańską firmę?

Ukraina była i jest ważnym rynkiem dla Philip Morris globalnie, bo reprezentowała około 2 proc. dochodów. Fabryka w Charkowie była poważnym dostawcą na rynek europejski. Dziś jej funkcjonowanie jest wstrzymane. To duża strata. Mamy plany, żeby jakąś część jej obowiązków przejęła nasza fabryka na krakowskich Czyżynach.

Pan odpowiada za Polskę i Kraje Bałtyckie, a organizacja zaangażowała się w pomoc Ukrainie. Dlaczego?

Dołączyliśmy po prostu do ogólnopolskiego ruchu solidarności z Ukrainą. Polska jest jej największym sąsiadem, przyjęła też najwięcej uchodźców z Ukrainy. 3 miliony ludzi i zero obozów dla uchodźców mówią same za siebie. Jeśli chodzi o naszą firmę, to w Polsce nasza organizacja jest duża i pracuje w niej również wielu Ukraińców. Wrażliwość Polaków na to, co dzieje się w Ukrainie sprawiła, że w naturalny sposób staliśmy się liderem w niesieniu pomocy w globalnych strukturach firmy. Można nawet powiedzieć, że jesteśmy w samym sercu tej pomocy.

Co to oznacza?

Znad Wisły koordynujemy pomoc, zarówno finansową jak i rzeczową, napływającą z oddziałów naszej firmy z całego świata. I sami taką pomoc też organizujemy.

Jak z perspektywy firmy wyglądał początek tej wojny?

Zatrzymaliśmy biznes, bo trzeba było ratować ludzi. Podporządkowaliśmy temu celowi wszystko. Nikt nie wiedział jak ta wojna będzie przebiegała. Kiedy na Charków spadały bomby, my pomagaliśmy już w ewakuacji naszym pracownikom i ich rodzinom. Udało nam się pomóc w ewakuowaniu z terenów wojennych ponad 1100 osób. Blisko 700 przybyło do Polski. Pozostałe są w Rumunii, na Węgrzech i w Mołdawii. Osobom w Polsce zapewniamy dach nad głową i wszelkiego rodzaju pomoc – od materialnej po psychologiczną, w języku ukraińskim. Wszystkim pracownikom z Ukrainy firma dalej oczywiście wypłaca wynagrodzenia. Tak naprawdę z dnia na dzień staliśmy się w zasadzie przedsiębiorstwem logistyczno-transportowym. Nasi pracownicy organizowali oddolne zbiórki, a firma konwoje humanitarne. To pomoc rzeczowa liczona w setkach ton.

Nie wszyscy wasi pracownicy chcieli wyjechać z Ukrainy czy nie wszyscy mogli?

Część to mężczyźni w wieku poborowym, więc oni nie mogli wyjechać. Natomiast poprosili nas żebyśmy zaopiekowali się ich rodzinami, co robimy.

Czy część uchodźców udało się zatrudnić w Polsce?

Pracujemy nad różnymi scenariuszami. Nie chcemy jednak dekompletować personelu naszej ukraińskiej organizacji, więc póki co nie włączamy ich do działalności polskiej spółki. Na Ukrainie nadal prowadzimy natomiast naszą sprzedaż, o co zabiegał zresztą tamtejszy rząd. Dostarczamy wyroby tytoniowe z Polski i innych krajów Europy. Jesteśmy największym płatnikiem podatków na Ukrainie.

Jak wygląda pomoc dla tych, którzy zostali na Ukrainie?

W pierwszym tygodniu dostaliśmy sygnały z naszego oddziału na Ukrainie, że pracownikom i ich rodzinom racje żywnościowe starczą na nie więcej niż 3 dni. Natychmiast zmobilizowaliśmy się w Polsce i zaczęliśmy przygotowywać konwój z żywnością, lekami i innymi potrzebnymi rzeczami na Ukrainę, żeby dotarł do naszych pracowników i innych potrzebujących. Wtedy zetknęliśmy się z wielkim wyzwaniem logistyczno-transportowym. W tamtym okresie nie działała na Ukrainie żadna firma transportowa. Ubezpieczenia na terenie objętym wojna nie obowiązują. Można było ładunki dostarczyć na granicę, a tam przejmowały je inne organizacje. Na początku nie mieliśmy pewności, czy nasza pomoc trafi do adresatów.

Trafiła?

Trafiła. Finalnie zaczęliśmy blisko współpracować z różnymi organizacjami charytatywnymi, które od lat się w tym specjalizują i one przejęły w dużej części organizacyjną odpowiedzialność. My dokonywaliśmy w Polsce zakupów i rozmawialiśmy z prezesami dużych sieci handlowych, bo wszyscy chcieli pomagać i okazało się, że magazyny są puste. Nie było produktów, na które było zapotrzebowanie na Ukrainie. Wiele firm, łącznie z sieciami handlowymi, chciało bezpośrednio pomagać. Zrobił się wyścig o produkty, ale udało się nam wszystko zebrać. Łącznie przygotowaliśmy 411 palet pomocy humanitarnej: żywnościowej, środków higienicznych i pierwszej potrzeby, które wysłaliśmy koleją i tirami do potrzebujących obywateli Ukrainy.

Czy jest z kim współpracować wśród organizacji pozarządowych?

Współpracujemy z około 20 organizacjami pozarządowymi. Mają różne specjalizacje: niektóre koncentrują się na działalności humanitarnej, inne medycznej. Z jedną z nich fundujemy szpital polowy we Lwowie. Z innymi ufundowaliśmy kilka karetek pogotowia ratunkowego. Z firmą farmaceutyczną, poprzez jeszcze jedną organizację humanitarną, fundujemy leki. Nie jesteśmy ekspertami w logistyce leków. Te organizacje mówią nam, co jest potrzebne, a my staramy się to finansować i pomagać w logistyce w kraju. Transport przez granicę i dystrybucję oddajemy już wyspecjalizowanym instytucjom.

Rozmawiamy pod koniec kwietnia, czy teraz jest łatwiej z organizacją pomocy?

O wiele łatwiej. System się już dostosował, nauczył. Na początku, kiedy natłok uchodźców na polską granicę był największy, komplikowało to transport. Dzisiaj sytuacja na granicach się unormowała. Organizacje pozarządowe, służby graniczne i celne nauczyły się, jak organizować takie transporty.

Jak wygląda finansowa strona tej pomocy?

Od początku wojny Philip Morris sfinansował pomoc humanitarną na 43 mln zł i to Polska jest w centrum przekazywania tej pomocy. Zdajemy sobie sprawę, że lista potrzeb jest olbrzymia, że to dopiero początek, a nie koniec naszej pomocy. Czujemy odpowiedzialność, mamy wsparcie naszych pracowników. Pomagamy Ukrainie jak tylko możemy.

Czy ze strony pracowników hasło pomocy spotkało się z autentycznym odzewem?

Tak. To z naszych ludzi jesteśmy najbardziej dumni. Mamy taką inicjatywę w Philip Morris International – „Projekty z Sercem”. Swoje serce okazało Ukrainie już prawie 4 tysiące naszych pracowników z blisko 80 państw, włączając w to oczywiście Polskę. Firma podwaja każdą złotówkę wpłaconą przez pracownika na rzecz organizacji humanitarnych, wspierających Ukrainę. Na ten moment uzbierało się dodatkowe ponad 2,7 miliona złotych.

W Polsce pewnie ta pomoc była najbardziej widoczna?

Szacujemy, że średnio co szósty nasz pracownik oficjalnie jest wolontariuszem. Ponad 760 osób jest w klubie wolontariatu „Razem dla UA”. Angażują się w niesienie pomocy ukraińskim rodzinom: oferują transport z granicy, zakwaterowanie, zakupy, pomoc w znalezieniu pracy... Widząc wielkie zaangażowanie z ich strony, wprowadziliśmy 5 dodatkowych i w pełni płatnych dni wolnych od pracy. Z wolontariatu skorzystano u nas ponad 800 razy. Nasi pracownicy stworzyli też wiele fantastycznych inicjatyw. Jedną z nich były spersonalizowane plecaki dla dzieci, które mają iść do szkoły. Taka pierwsza wyprawka. Inną była akcja „Nasza Szafa Dobra”. Dwie panie z Krakowa, Magda Walawska i Kinga Przybyłowicz, wpadły na pomysł stworzenia miejsca z darmowymi ubraniami dla ukraińskich rodzin. W praktyce powstała też przestrzeń do wspólnych spotkań: miejsce integracji, rozmów i zabawy dla dzieciaków. Odruchów serca jest bardzo dużo, a my staramy się skanalizować te inicjatywy, mając na względzie wskazówki organizacji charytatywnych. One doradziły nam specjalizację działań: zbierać jedną rzecz, aby łatwiej było w dystrybucji. Serce musi iść w parze z rozumem, więc staramy się te dobre serca i energię pracowników zagospodarować mądrze, w najbardziej efektywny sposób.

Czy w tych inicjatywach pomagają ukraińscy pracownicy polskiej organizacji?

Mamy około 100 obywateli Ukrainy, którzy pracowali w naszej organizacji przed wybuchem wojny. Daliśmy im dodatkowe 2 tygodnie płatnego urlopu, aby zajęli się najbliższymi. Oni są ważnym motorem napędowym tej pomocy. Zawsze mieliśmy z nimi dobre kontakty. Motywują nas i mówią, co jeszcze możemy zrobić, jak pomagać.

Pracodawcy RP docenili wysiłek pracowników i samej firmy na rzecz Ukrainy...

To było wzruszające i jestem z tego bardzo dumny. Dostaliśmy z rąk Prezesa Pracodawców RP i Ambasadora Ukrainy w Polsce nagrodę „Wektor Serca” za pomoc Ukrainie. To nie jest nagroda za przedsiębiorczość. To nagroda za pomóc ludziom. Za mobilizację firmy i pracowników, którzy robią wszystko, aby pomóc tym, którzy są w dramatycznej sytuacji.

Czy firma jest przygotowana, że pomoc może być potrzebna przez długie miesiące?

Na wojnę nigdy nie można przygotować się we właściwy sposób. Mamy zobowiązanie wobec naszych ukraińskich pracowników i ich rodzin. Tak długo, jak to będzie potrzebne, będziemy im pomagać. Jeżeli chodzi o pomoc humanitarną, którą wysyłamy na Ukrainę, jak długo ta wojna będzie trwała, tak długo będziemy ją wysyłali. Powiem więcej – także po wojnie, ta pomoc będzie, bo będzie potrzebna. Kraj będzie przecież zniszczony i trzeba go będzie odbudować. Będą ludzie w potrzebie, którym trzeba będzie pomagać. Będziemy trzymać się tego zobowiązania. Pomoc potrzebującym zawsze jest przejawem walki o cywilizację.

Rozmawiał Robert Przybylski

Jak wojna w Ukrainie wpłynęła na branżę tytoniową i pańską firmę?

Ukraina była i jest ważnym rynkiem dla Philip Morris globalnie, bo reprezentowała około 2 proc. dochodów. Fabryka w Charkowie była poważnym dostawcą na rynek europejski. Dziś jej funkcjonowanie jest wstrzymane. To duża strata. Mamy plany, żeby jakąś część jej obowiązków przejęła nasza fabryka na krakowskich Czyżynach.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Krzysztof Gawkowski: Nikt nie powinien mieć TikToka na urządzeniu służbowym
Biznes
Alphabet wypłaci pierwszą w historii firmy dywidendę
Biznes
Wielkie firmy zawierają sojusz kaucyjny. Wnioski do KE i UOKiK
Biznes
KGHM zaktualizuje strategię i planowane inwestycje
Biznes
Rośnie znaczenie dobrostanu pracownika