Podobnie jak Uber i inne firmy będące przedstawicielami modnego ostatnio nurtu tzw. sharingeconomy, Airbnb ma ostatnio problemy z lokalnymi władzami. Wielu samorządom nie podoba się fakt, że turyści korzystający z noclegów za pośrednictwem platformy nie płaci, np. opłat klimatycznych, a wszystkim władzom (tak lokalnym, jak i centralnym) przeszkadza fakt, że wiele osób udostępniających mieszkania i pokoje nie płaci podatków.

Takie problemy Airbnb ma, na przykład, w Londynie, którego burmistrz Sadiq Khan ostrzegał ostatnio brytyjski parlamentarzystów, że oferujący noclegi użytkownicy Airbnb stwarzają kłopoty na rynku mieszkaniowym, ograniczając liczbę lokali dostępnych dla stałych najemców. Co sprawia również, że rosną ceny najmu zmniejszając dostępność dachu nad głową dla mniej zamożnych osób.

Teoretycznie w Londynie można oferować okazjonalne noclegi nie więcej niż 90 dni w roku bez konieczności rejestracji tego faktu. Użytkownikom Airbnb zdarzało się de facto zamieniać swoje mieszkania w hotele bez pozwolenia na prowadzenia tego typu działalności – innymi słowy mówiąc, profesjonalizowali się bez ponoszenia kosztów, które normalnie ponoszą hotele i pensjonaty.

Badania przeprowadzone przez Airbnb mówią, co prawda, że średnio użytkownik odnajmuje swój lokal 31 dni w roku, jednak firma postanowiła wymusić na nich nie przekraczanie dozwolonych prawem limitów. Firma zapowiedziała, że użytkownicy z Londynu nie będą mogli wynajmować swoich pomieszczeń więcej niż 90 dni w roku i będzie to ograniczenie nałożone systemowo.

W ten sposób Airbnb wymusi na swoich użytkownikach przestrzeganie przepisów. Co ma sens, biorąc pod uwagę fakt, że w Anglii pojawiają się już propozycje ustawowego ograniczenia działalności tego typu. Do tego wielu polityków i ekspertów już uważa, że strona stworzona do tego, by dzielić się materacem czy kanapą za niewielkie pieniądze została przejęta przez profesjonalistów, unikających przy tym ponoszenia wymaganych prawem opłat i podatków pod pozorem okazjonalnej działalności.