„Kupony szczęścia" są wszechobecne. W kawiarniach, na stacjach benzynowych, w kioskach, osiedlowych sklepikach, urzędach pocztowych. W supermarketach kasjerki specjalnie namawiają do ich kupna. Zwyczajnym widokiem są ubodzy ludzie, odmawiający przyjęcia reszty, by za tę drobną gotówkę kupić zdrapkę o wartości dwóch bochenków chleba.
Od lipca 2012 r., kiedy państwowa Komisja ds. Hazardu zezwoliła na sprzedaż kuponów gier loteryjnych poza wyspecjalizowanymi punktami, jak było przez dziesięciolecia, ludzie wręcz oszaleli na tym punkcie.
Liberalizacji sprzedaży towarzyszyła, i nadal trwa, wyjątkowo agresywna kampania medialna, skierowana do potencjalnych nabywców o niskich dochodach i statusie społecznym. Trzy telewizje o ogólnokrajowym zasięgu nadają bezpośrednio losowania, przerywają emisje na reklamy lub nadają te reklamy na banerach bez przerwania najbardziej oglądanych widowisk. Pieniądze na reklamy są ogromne, żadne medium z nich nie rezygnuje.
Przychody z gier są szacunkowe ze względu na wprowadzone razem z liberalizacją sprzedaży ulgi podatkowe. Można tylko szacować, jak wysokie są przychody organizatorów, na podstawie pobranych przez państwo podatków za prowadzenie takiej działalności.
Firm prowadzących ten biznes jest cztery - trzy prywatne (dwie należą do tego samego właściciela) i jedna państwowa. W 2012 r. podatki wyniosły 5,2 mln lewów (2,6 mln euro). Za 2016 rok skoczyły już do 124 mln lewów (62 mln euro). W 2015 r. wzrost w porównaniu z poprzednim rokiem wyniósł 60 proc., a w 2014 – aż 800 proc. Największy udział we wpłacanych przez firmy podatkach ma tzw. szybki hazard. Firmy organizują również inne gry hazardowe.