Łatwo nie będzie. Ursus już dawno oddał pole zagranicznym potentatom, takim jak: amerykański John Deere, włoski koncern CNH (New Holland, Case, Steyer) czy czeski Zetor.
W zeszłym roku zarejestrowano w kraju 27,5 tys. nowych ciągników. Tymczasem Ursus wyprodukował w tym czasie zaledwie 700 traktorów. Rolnicy zainteresowani ursusami musieli odchodzić z kwitkiem. – To się nie powtórzy – zapewnia Andrzej Słonowski, prezes Ursusa, spółki należącej dziś do obronnego holdingu Bumar i zatrudniającej 260 pracowników.
W tym roku fabryka ma podwoić produkcję i chce sprzedać przynajmniej 1300 ciągników oferowanych w siedmiu modelach. W zależności od mocy i wyposażenia kosztują 70 – 270 tys zł. Ursus liczy też, że w najbliższych latach wywinduje sprzedaż i zajmie trzecią pozycję za producentami takimi jak John Deere czy CNH.
Ekspansję Ursusa i odbudowę zaufania do marki mają ułatwić nowe angielskie silniki Perkinsa, oszczędniejsze i spełniające europejskie normy. Poprawiono też kabiny: są przestronniejsze, ergonomiczne, przystosowane do instalowania klimatyzacji i radia. Traktory zmieniły również wygląd: oryginalna karoseria powstała w kilka miesięcy i spodobała się na targach Agrotech w Kielcach. Roman Wieteska, dyrektor handlowy Ursusa, liczy, że zdąży skusić rolników, by za unijne kredyty modernizacyjne kupowali nowoczesne, swojskie ursusy.
Fabryka, która współpracuje z 260 poddostawcami, zamierza uruchomić wkrótce produkcję nowej linii ciągników. Przyszłość Ursusa to jednak przekształcenie zakładów w montownię. – Tak jak wiele firm na świecie będziemy robić traktory z logo Ursusa, ale z modułów wyprodukowanych przez innych – planuje Andrzej Słonowski.