Reklama
Rozwiń

Fiasko „Operacji Tajlandia”

Nie ma kto zbierać polskich truskawek. Plantatorzy z Łobza postanowili sprowadzić Tajów. Przygotowania trwały pół roku. Wszystko zniweczyła jedna urzędnicza decyzja

Aktualizacja: 13.06.2008 15:09 Publikacja: 13.06.2008 01:09

Fiasko „Operacji Tajlandia”

Foto: Rzeczpospolita

Polskie truskawki cieszą się w świecie uznaniem. Jest na nie zbyt. Jest dobry odbiorca na naszym terenie, są doświadczeni plantatorzy. Tylko ludzi do zbiorów nie ma, więc postanowiliśmy sprowadzić zbieraczy z zagranicy. Przygotowania zajęły pół roku. W ostatniej chwili całą naszą pracę zniszczyli urzędnicy z Ministerstwa Pracy. Straciliśmy włożone pieniądze i dochody z truskawek, państwo polskie straciło podatki. Nie mogę tego zrozumieć – kręci głową Stefan Zalewski z Łobza na Pomorzu Zachodnim, który od trzech lat z synem uprawia 5 ha truskawek we wsi Karwowo.

Plantator Andrzej Dec (największa plantacja pod Łobzem – 30 ha truskawek): – Pierwszy raz w życiu widziałem moją żonę płaczącą. Sam z tego stresu chudnę, muszę się leczyć.

Anna Pustelnik-Misiewicz (20 ha truskawek): – Ludzie w urzędach nie zdają sobie sprawy, że prowadzenie plantacji to ryzyko finansowe i ciężka praca. Dlatego lekką ręką decydują o naszym być albo nie być.Plantator Bolesław Więckowski (12,5 ha): – To jest wielkie świństwo.

Okolice Łobza to centrum Pomorza Zachodniego. Nie bez powodu nazywane są Małymi Bieszczadami. Teren faluje jak na pogórzu. Rzeka Rega płynie w głębokim wąwozie, wśród starego lasu.

– Osiem lat temu kupiliśmy 17 ha ziemi w sąsiadującej z Łobzem gminie Radowo Małe. Dziś mamy 100 ha, w tym 30 ha pól truskawkowych. Uprawiamy też maliny, rabarbar i zboża. To jest nasz sposób na życie – opowiada Katarzyna Dec.

Plantacje owoców rosły wokół Łobza jak na drożdżach.

– Od 20 lat uprawiam truskawki, ale zawsze na dzierżawionych kawałkach ziemi. W 2001 r. kupiłem 25 ha od Agencji Nieruchomości Rolnych – opowiada plantator Bolesław Więckowski. Zainwestował ok. 30 tys. zł w deszczownie, studnię i agregat prądotwórczy. Połowę pieniędzy odzyskał z unijnego programu.

Od kilku lat łobescy plantatorzy mieli kłopoty ze znalezieniem chętnych do zbiorów. Ale naprawdę tragicznie zrobiło się w minionym roku. – Zamiast 300 ludzi miałam 70 osób, chociaż zarobić u mnie mogli i 150 zł dziennie. Powinnam zebrać 300 ton truskawek, a zebrałam połowę. Straty wyniosły jakieś 300 tys. zł – opowiada Katarzyna Dec.

– Moja plantacja jest przy wsi popegeerowskiej. Myślałem, że to dobra lokalizacja, bo ludzie tam pracy nie mają, więc chętnie latem dorobią. Myliłem się. Panie mężów za granicę wysłały, a same w ogródkach grillują – zżyma się Stefan Zalewski.

Próbował pozyskać bezrobotnych do prac sezonowych z Urzędu Pracy w Łobzie. Ale akurat w czasie zbiorów truskawek urząd zaplanował roboty interwencyjne. – Prosiłem o przesunięcie robót o miesiąc. U nas bezrobotni zarobiliby za ten czas ponad 2000 zł, a tam za 400 zł kwiatki skubią. Przedstawiciel urzędu odmówił, gdyż, jak publicznie stwierdził, rolnictwo nie jest w obrębie zainteresowania łobeskiego Urzędu Pracy – dodaje Stefan Zalewski.

Z urzędniczego „nie, bo nie” zrodziła się „Operacja Tajlandia” – wspólna inicjatywa plantatorów i należącej do Szwedów spółki z o.o. Polarica Poland, która od wielu lat skupuje łobeskie truskawki.

– Nasza spółka matka współpracuje z firmą w Tajlandii, która przysyła do Szwecji ludzi do zbiorów jagód. Przyjeżdżają na wizy turystyczne, bo zbierać jagody w szwedzkich lasach może każdy. Ponieważ po drodze jest Polska, mogliby się zatrzymać w Łobzie na trzy tygodnie, wyzbierać truskawki i pojechać do Szwecji – opowiada o pomyśle Barbara Kirkowska, wiceprezes Polarica Poland.

Anna Pustelnik-Misiewicz uprawia truskawki od 14 lat. Przed rokiem grad zniszczył 90 proc. plantacji. Do dziś nie dostała przyznanego kredytu klęskowego. Od pół roku biega po urzędach i donosi kolejne dokumenty, więc ma mało czasu na szukanie pracowników. Dlatego z ulgą przystąpiła do „Operacji Tajlandia”.

– Z Polaricą współpracuję 14 lat i wiem, że dotrzymają danego słowa. Byłam spokojna, że Tajowie moje truskawki zbiorą. U nas bezrobocie to fikcja. Ludzi trzeba prosić, by zechcieli zarobić 150 zł dziennie. Polacy nigdy na plantacji osiem godzin nie zbierają. Tajowie przyzwyczajeni są do upałów i robót polowych – wyjaśnia.

Choć łobeskim plantatorom potrzeba tysiąc zbieraczy, to zdecydowali się sprowadzić na początek 290 Tajów. Do operacji przystąpiło sześciu plantatorów – kluczowych dostawców Polariki.

– Najważniejsze było ustalenie, czy Tajowie będą potrzebowali pozwolenia na pracę w Polsce. W styczniu prawnik z wynajętej przez nas kancelarii wystąpił w tej sprawie do zachodniopomorskiego Urzędu Wojewódzkiego. Szczegółowo opisał, co chcemy zrobić i w jaki sposób – dodaje prezes Kirkowska.

Odpowiedź nadeszła w styczniu. Karol Lipiński, kierownik oddziału rynku pracy w wydziale polityki społecznej, dał operacji zielone światło. W piśmie jednoznacznie stwierdzał, powołując się na art. 88 ust. 1 pkt 3 ustawy o promocji zatrudnienia, że w tym konkretnym wypadku „nie istnieje obowiązek legitymowania się zezwoleniami na pracę”.

W marcu plantatorzy i szefowie Polariki spotkali się z właścicielem tajlandzkiej firmy Sin Sun Sine Co. Ltd oraz przedstawicielami szwedzkiej firmy zajmującej się sprowadzaniem tajskich zbieraczy jagód u siebie. Koordynowania i obsługi prawnej przedsięwzięcia podjął się zarząd Polariki. Ustalono warunki umowy, sprawy logistyczne i pierwszą wersję umowy. Oddelegowani Tajowie mieli pracować na plantacjach nie dłużej niż 30 dni pod okiem swoich brygadzistów i zarabiać według polskich stawek. Zgodnie z polskim prawem.

– Zaczęliśmy przygotowywać mieszkania. Zarezerwowałem pokoje w okolicznych hotelikach i kwaterach. Wpłaciliśmy kaucje po ok. 5000 zł – mówi Bolesław Więckowski.

– U nas żadnej bazy hotelowej w okolicy nie ma, a mieliśmy zakwaterować 180 ludzi. Dlatego zdecydowaliśmy się kupić puste budynki popegeerowskie – opowiada Katarzyna Dec. Budynki kosztowały 136 tys. zł. remont i adaptacja ok. 160 tys. zł. Rodzina wzięła kredyt pod zastaw domu teścia. – Kupiłam 180 łóżek, komplety pościeli, wyposażyliśmy kuchnie i sanitariaty, by ludzie mieli dobre warunki – wylicza Katarzyna Dec.

– Sprowadziłem dwóch górali, którzy bardzo solidnie wyremontowali te ruiny – dodaje Andrzej Dec.

Anna Pustelnik-Misiewicz: – Miałam przyjąć 50 osób. W zaprzyjaźnionym gospodarstwie agroturystycznym właściciele zainwestowali w rozbudowę, bo tyle miejsc nie mieli.

Polarica i tajska firma też nie próżnowały. Tajowie złożyli dokumenty i wpłacili pieniądze w Ambasadzie Polskiej w Bangkoku. – W kwietniu dostaliśmy informację, że polska ambasada zwróciła wnioski z powodu braku możliwości przygotowania tylu wiz na czas. Szybko polecieliśmy całym zarządem do Bangkoku na spotkanie z konsulem i ambasadorem. Okazało się, że brakuje komputera i stanowiska. Nasz prawnik uzyskał w MSZ deklarację, że pomogą zorganizować pracę w ambasadzie, aby wizy były wydane na czas – wylicza Kirkowska.

Przyszedł maj, padało, truskawki obficie kwitły, Decowie kończyli remont kupionych budynków. Grom spadł nie z jasnego nieba, ale z Ministerstwa Pracy.

– Na początku maja ambasada poinformowała nas, że wiz nie wystawi, bo zasięgnęła w naszej sprawie opinii Ministerstwa Pracy. A tam stwierdzono, że Tajowie muszą mieć zezwolenia na pracę. Przy czym urzędnicy ministerstwa, a dokładnie podpisany pod pismem do ambasady Janusz Grzyb, dyrektor Departamentu Migracji, powołał się na ten sam przepis, co Urząd Wojewódzki w Szczecinie – opowiada Barbara Kirkowska.

Jeszcze raz Polarica wystąpiła do Urzędu Wojewódzkiego, przesyłając umowę z tajlandzką firmą. Jeszcze raz naczelnik Karol Lipiński potwierdził na piśmie, że robotnicy nie potrzebują pozwolenia.

– Próbowaliśmy to wyjaśnić w ministerstwie. Z uwagi na zbliżający się czas zbiorów prosiliśmy o szybką odpowiedź. Marcin Kulinicz, prowadzący naszą sprawę, był bardzo zajęty. Udało mi się dodzwonić dopiero 29 maja. Na moją prośbę o spotkanie odpowiedział, że musimy się zwrócić na piśmie do dyrektora departamentu. Na moje pytanie o różne interpretacje tego samego przepisu przez dwie państwowe instytucje stwierdził, że opinia Urzędu Wojewódzkiego była ogólna. Rozmowę prowadził lekceważąco i arogancko, wyśmiewając nasz pomysł i przygotowania. Napisaliśmy skargę do dyrektora departamentu, prosiliśmy też pana dyrektora Grzyba o spotkanie, ale do dziś nie odpowiedział – opowiada wiceprezes Kirkowska.

Polarica i plantatorzy podliczyli, ile utopili w całym przedsięwzięciu. Wyszło prawie pół miliona. Do tego dojdą setki tysięcy z niezebranych truskawek.

Bożena Diaby, rzecznik Ministerstwa Pracy: – Firma powinna wystąpić o pozwolenie na pracę dla pracowników spoza Unii. Takie pozwolenie otrzymuje się po tzw. teście rynku pracy. W województwie zachodniopomorskim stopa bezrobocia wynosi 15 proc. (ok. 40 tys. bezrobotnych), w okolicach Stargardu – 21 proc.(20 tys. osób bez pracy). Firma nie złożyła ofert w urzędzie pracy, próbowała za to ściągnąć obywateli Tajlandii, i to omijając procedurę otrzymania pozwolenia na pracę.

– Nasze zbiory będą takie jak Bóg da, a urzędnicy pozwolą – mówi z goryczą Stefan Zalewski.

Z Marcinem Kuliniczem nie udało się skontaktować. Przebywa w Brukseli w delegacji służbowej.

Andrzej Dec nie panuje nad nerwami. Mówi, że zamierza zrzec się polskiego obywatelstwa.

Polskie truskawki cieszą się w świecie uznaniem. Jest na nie zbyt. Jest dobry odbiorca na naszym terenie, są doświadczeni plantatorzy. Tylko ludzi do zbiorów nie ma, więc postanowiliśmy sprowadzić zbieraczy z zagranicy. Przygotowania zajęły pół roku. W ostatniej chwili całą naszą pracę zniszczyli urzędnicy z Ministerstwa Pracy. Straciliśmy włożone pieniądze i dochody z truskawek, państwo polskie straciło podatki. Nie mogę tego zrozumieć – kręci głową Stefan Zalewski z Łobza na Pomorzu Zachodnim, który od trzech lat z synem uprawia 5 ha truskawek we wsi Karwowo.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Biznes
Miliardy na światłowody w Polsce. Hurtowy operator skusił banki
Biznes
Słowacja i Węgry blokują sankcje, suwerenność cyfrowa UE i spadek cen mieszkań
Biznes
NATO wzmacnia swoją północ. Gdzie pojawią się kolejne wojska sojuszników?
Biznes
Rekordowa liczba odwiedzających Warszawę
Biznes
Nvidia znów najwięcej wartą spółką na świecie. Mimo zamknięcia rynku chińskiego