Po informacji, że w ostatnim kwartale 2008 r. PKB w USA skurczył się o 6,2 proc., natychmiast podrożało złoto. Dolar zaś umocnił się wobec euro.

W przypadku ropy naftowej wzrostu jej ceny nie powodują nawet powtarzające się informacje o aktualnych bądź planowanych przez OPEC cięciach produkcji. Zdaniem analityków JP Morgan rynek ropy po wielu miesiącach, jeśli nie latach, wreszcie jest zrównoważony. Za baryłkę trzeba zapłacić ok 45 dol. i zapewne ta cena utrzyma się w najbliższym czasie.

Presję złych danych w USA widać było i na rynkach metalowych. Staniała nawet miedź, choć jej ceny na przyzwoitym poziomie w najbliższej przyszłości będą swoim popytem podtrzymywać Chińczycy. Jeśli nie przemysł tego kraju, to rząd, który buduje rezerwy tego metalu. Dziś tonę miedzi można kupić po ok. 3400 dol za tonę.

W światowej gospodarce jest dzisiaj właściwie jedna wiadoma: że zanim będzie lepiej, będzie niestety gorzej. To dlatego analitycy zapowiadają nadal popyt na złoto. Wczoraj jego ceny wahały się w granicach 956 – 958 dol. za uncję, ale nikogo nie zaskoczy, jeśli znów sięgną 1000 dolarów.

W pierwszej połowie tego roku wzrost cen złota jest niemal pewny. Główny powód to – tak jak w przypadku ropy – coraz większy spadek tempa rozwoju gospodarki USA. A w sytuacji, kiedy państwo coraz głębiej wchodzi w gospodarkę, kupowanie akcji wydaje się pozbawione sensu.