Premier Władimir Putin ogłosił wczoraj, że Rosja osiągnęła porozumienie z Bułgarią w sprawie budowy gazociągu South Stream, którym ma popłynąć gaz z Rosji na południe Europy. Gazprom i jego bułgarski partner mają podpisać dokument do połowy maja. „Bułgaria wybrała South Stream” – relacjonowały triumfalnie państwowe telewizje.
Po zakończeniu kilkugodzinnych negocjacji Władimir Putin ogłosił, że wszystkie rozbieżności udało się wyeliminować. Na zadowolonego wyglądał też szef bułgarskiego rządu Siergiej Staniszew. – Sprawy, które były dla nas ważne, zostały uwzględnione – powiedział.
Rozmowy między szefami obu krajów toczyły się w ostatnich tygodniach jak po grudzie. Sofia nie chciała się zgodzić na proponowane przez Gazprom wykorzystanie bułgarskiej infrastruktury transportowej i domagała się budowy zupełnie nowej nitki gazociągu. Na liście postulatów była też m.in. weryfikacja umowy dotyczącej dostaw gazu, a także zabezpieczenia na wypadek powtórki z kryzysu gazowego między Rosją i Ukrainą, w efekcie którego poważnie ucierpiała bułgarska gospodarka.
Sofia grała twardo. Prezydent Giorgi Pyrwanow pozwolił sobie na bardzo ostre słowa pod adresem rosyjskiego koncernu gazowego: „Proszę, żeby Gazprom szanował naszą suwerenność i nie wtrącała się do naszych decyzji”. Na tak niebywałą zuchwałość pozwalał Bułgarii straszak w postaci gazociągu Nabucco. Szanse tego europejskiego projektu, konkurencyjnego do South Stream, w ostatnim czasie wzrosły i Sofia zręcznie to wykorzystywała, deklarując, że zamierza uczestniczyć w obu projektach.
Moskwa, obrażona na kapryśnych partnerów, trzasnęła drzwiami. Najpierw Władimir Putin demonstracyjnie zrezygnował z wyjazdu na odbywający się w Bułgarii szczyt energetyczny „Gaz dla Europy”. Potem Dmitrij Miedwiediew, zapewne dla zmiękczenia stanowiska bułgarskiego gościa, odwołał zaplanowane na poniedziałek spotkanie ze Staniszewem. Przyjął go dopiero wczoraj po południu.