– Musimy być przygotowani na najgorsze – mówił wczoraj Jose Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej. Dlatego KE przygotowała projekt nowego prawa, które wzmacnia mechanizm unijnej solidarności. W przyszłości wystarczy jednodniowa przerwa w dostawach 10 proc. gazu do Unii, żeby Bruksela ogłosiła stan alarmu i wezwała kraje do pomocy tym najbardziej poszkodowanym. Obecnie przepisy mówią o 20 proc. dostaw do całej UE przez osiem tygodni.
Same wezwania do solidarności nie wystarczą jednak, jeśli państwa nie będą miały odpowiednich zapasów, a przede wszystkim odpowiedniej infrastruktury do dostarczenia gazu tym w potrzebie. Nikt też nie będzie zainteresowany takim mechanizmem solidarności, jeśli nie będzie miał pewności, że wszystkie państwa członkowskie dbają o swoje bezpieczeństwo energetyczne. Jak podkreślał wczoraj Andris Piebalgs, unijny komisarz ds. energii, trzeba przygotować kraje na wypadek odcięcia dostaw w taki sposób, aby nie dochodziło do kryzysu. Unia ma jeszcze świeżo w pamięci zimny styczeń, gdy spór między Rosją i Ukrainą odciął na wiele tygodni dostawy cennego surowca do kilku krajów członkowskich.
Według proponowanych przepisów każdy kraj musi mieć plan działania na wypadek poważnego zakłócenia dostaw, określanego wskaźnikiem N-1. Mowa tu na przykład o zamknięciu gazociągu. I w takiej sytuacji popyt na gaz musi być zaspokojony w inny sposób. Na przykład poprzez surowiec pochodzący z magazynów, przez inne źródła energii albo od sąsiadów.
Kraje muszą mieć zapewnione alternatywne dostawy na 60 dni w niekorzystnych warunkach klimatycznych. Jeśli takich realnych planów i infrastruktury nie będą miały, to grozi im postępowanie przed unijnym sądem za łamanie prawa.
Wartość koniecznych inwestycji KE szacuje w całej UE na 2,5 mld euro. Obejmuje to budowę składów, łączników między gazociągami czy ich przebudowę, tak aby surowiec mógł płynąć w obie strony.