Zdaniem ekonomistów oznaczałoby to wepchnięcie światowej gospodarki w recesję. Na razie baryłka ropy gatunku Brent kosztuje 120 dolarów i dla wielu krajów jej cena stanowi poważne obciążenie dla wzrostu PKB.
– Nie wydaje mi się, żeby sytuacja na rynku mogła się tak dramatycznie zmienić, ale kto przewidział na początku stycznia zamieszki i obalenie rządu w Tunezji – tłumaczył swoje prognozy Yamani. – Wydarzenia polityczne, które miały miejsce w styczniu, a których końca nie widać, są poważnym zagrożeniem dla sytuacji w całym regionie. Moim zdaniem na rynku ropy czeka nas jeszcze wiele niespodzianek – mówił podczas londyńskiej konferencji zorganizowanej przez Centrum Globalnych Studiów Energii.
Przyznał jednak, że sytuacja w samej Arabii Saudyjskiej została w dużej mierze unormowana dzięki interwencji króla Abdullaha, który przeznaczył 93 mld dolarów na cele społeczne. Protesty zostały wygaszone po interwencjach policji. – To nie znaczy jednak, że ludność jest zadowolona – tłumaczył Yamani.
Były saudyjski minister bardzo rzadko się wypowiada, ale w latach 90. przewidywał, że ceny wzrosną z 20 do 100 dolarów za baryłkę, jeśli dojdzie do inwazji Iraku na Kuwejt. Ceny wtedy ostatecznie wzrosły tylko do 41 dol. ale wyłącznie z tego powodu, że wojna w Zatoce nie rozprzestrzeniła się na saudyjskie instalacje naftowe. Potem minęło kolejnych 18 lat i ceny wzrosły do 100 dol.
Inni uczestnicy londyńskiej konferencji są jednak zdania, że to, co w Arabii Saudyjskiej zrobił król Abdullah, powinno wystarczyć do uspokojenia nastrojów i stabilizacji na rynku ropy.