Reglamentacja mięsa, jak została wprowadzona w roku stanu wojennego, tak utrzymała się do końca PRL. Brak mięsa był tak dotkliwym i stałym elementem codzienności, że na jego temat powstały niezliczone żarty. Stary dowcip z epoki pytał, czym się różni przedwojenny sklep mięsny od powojennego? Przed wojną na sklepie było napisane: rzeźnik, a w środku było mięso. Teraz nad sklepem wisi szyld: mięso, a w środku jest tylko rzeźnik. Co to jest: długie, pokręcone, odżywia się głównie nabiałem? Kolejka do mięsnego.
Same kartki nie były w 1981 r. nowym wynalazkiem, pierwsze były stosowane zaraz po II Wojnie Światowej, a w bliższych czasach – pierwsze kartki na cukier wprowadzono 13 sierpnia 1976 r.
O ironio, wprowadzenie kartek było jednym z postulatów porozumień sierpniowych. Kartki na mięso pojawiły się 28 lutego 1981 r., kartki na wędliny, masło, mąkę, ryż i kaszę pojawiły się już kwietniu. 1 września 1981 r. weszły kartki na mydło i proszek do prania. Stan wojenny przyniósł dodatkowo kartki na czekoladę, alkohol, benzynę. Początkowo nie nazywano ich kartkami, ale „biletami towarowymi", bonami czy asygnatami. Co nie zmieniło faktu, że kartki na cukier, potem na mięso, wędliny, alkohol czy nawet małego fiata – były niemal drugą walutą.
Koszmarne ogonki i wykupywanie wszystkiego, co się pokaże
Kartki regulowały, kto może kupić jakie ilości mięsa. Najlepiej było mieć w rodzinie górnika, któremu przysługiwało 7 kg na miesiąc, dwa razy więcej niż robotnikom, trzy razy więcej niż młodzieży. Oczywiście, członkowie partii również mieli swoje priorytety. Kartki regulowały też jakość mięsa, jaką mógł kupić posiadacz cennego „biletu towarowego". Choć historycy i osoby, które pamiętają tamte czasy przyznają, że rozróżnienie było teoretyczne, bo brakowało każdego towaru. Efekt reglamentacji był bowiem zupełnie odwrotny od zamierzonego, kolejki ustawiały się już nawet po chleb. Kochanowski przytacza słowa Mieczysława Rakowskiego z 1981 r. - W ogóle rynek całkowicie się rozpadł w dosłownym tego słowa znaczeniu – notował w lipcu Rakowski. – Koszmarne ogonki i wykupywanie wszystkiego, co się pokaże. Przeciwko obniżeniu przydziałów protestują załogi wielkich zakładów pracy. Rząd oskarżany jest o celowe głodzenie narodu, biologiczne wyniszczenie i temu podobne bzdury". A „Solidarności" nie zostawiała na gospodarczej polityce rządu suchej nitki i alarmowała, że „życie codzienne polskich rodzin staje się udręką".
- Nie skróciło to kolejek przed sklepami, przyczyniając się natomiast do jeszcze większego bałaganu i rozregulowania rynku – pisze prof. Jerzy Kochanowski w swojej książce o czarnym rynku w PRL. Reglamentacja radykalnie ograniczyła możliwości zakupu, a dotyczyła bardzo ważnego aspektu życia, bo dotyczyła aż połowy całej sprzedaży żywności (a z alkoholem nawet więcej). O ironio, nie było towarów, ale były na nie pieniądze, bo społeczeństwo po sierpniowych podwyżkach miało dodatkowe pieniądze.