W czwartek pracownicy wielkich sieci restauracji szybkiej obsługi zapowiedzieli w USA strajki i protesty, domagając się podniesienia stawek do 15 dolarów za godzinę.
Strajki zaplanowano w ponad 100 miastach. W kilkunastu miejscowościach mają być podjęte próby okupacji obiektów. Tu właśnie spodziewane są interwencje policji i zatrzymania.
Protesty są częścią ogólnokrajowej kampanii na rzecz podniesienia płacy minimalnej w USA do 15 dol/godz., wspieranej przede wszystkim przez lewe skrzydło Partii Demokratycznej oraz związki zawodowe. Płaca minimalna wynosi obecnie na szczeblu federalnym 7,25 dolara, choć poszczególne stany mają możliwość ustalania je na wyższym poziomie. Taki poziom zarobków nie gwarantuje nawet życia powyżej progu ubóstwa – twierdzą zwolennicy podwyżek. Obecnie średnia płaca dla pracownika sieci typu fast food wynosi w USA 9 dolarów na godzinę, czyli 18,5 tys. dolarów rocznie. Federalny próg ubóstwa dla 4-osobowej rodziny wynosi 23,5 tys. dolarów rocznie. "Będziemy prowadzić pokojową akcję cywilnego nieposłuszeństwa, aby zwrócić uwagę na problem" – zapowiada Mary Kay Henry, szefowa Service Employees International Union, organizacji odpowiedzialnej za prowadzenie kampanii.
Naciski na rzecz podwyżek płacy minimalnej przybrały na sile po kryzysie finansowym i wielkiej recesji. Restauracje typu fast food przestały być miejscem pracy dla zarabiających na kieszonkowe nastolatków. Wielu dorosłych Amerykanów, często obciążonych rodzinami było zmuszonych do podjęcia w pracy w sieciach McDonald's, Burger King , Wendy's czy KFC. To oni zaczęli głośniej domagać się wyższych stawek.
Wraz z pracownikami fast foodów protestują także pracownicy domowi, zajmujący się bądź prowadzeniem domów bądź opieką nad dziećmi lub osobami starszymi. Związek zawodowy SEIU zwołał demonstracje tej grupy pracowników w sześciu miastach: Atlanta, Boston, Chicago, Cleveland, Detroit i Seattle.