Po dwóch miesiącach od ogłoszenia pakietu sytuacja na rynku międzybankowym została opanowana, ale nie oznacza to wcale, że nie istnieje dalsze znaczne pole manewru dla NBP. Istnieje wiele elementów o charakterze technicznym, powszechnie stosowanych przez inne banki centralne, które zapewniłyby jeszcze lepsze funkcjonowanie rynku, bez konieczności stosowania daleko idących i kontrowersyjnych środków.
Bank, który chce skorzystać z operacji zasilającej, musi posiadać papiery skarbowe na zabezpieczenie (tzw. collateral). Autorzy artykułu twierdzą, że jeśli takiego zabezpieczenia bank nie posiada, to powinien pomóc mu jego właściciel, czyli inwestor strategiczny. Problem w tym, że NBP jest chyba jedynym bankiem centralnym w dobie kryzysu płynnościowego, który na zabezpieczenie akceptuje bardzo ograniczoną liczbę papierów dłużnych, w dodatku denominowanych wyłącznie w polskich złotych. Czy to oznacza, że na przykład kupowanie euroobligacji polskiego rządu było błędem strategicznym banków, ponieważ nie można ich teraz wykorzystać? Czy całkiem normalna z punktu widzenia NBP jest sytuacja, w której polskie banki korzystają z operacji zasilających EBC za pośrednictwem spółek matek? To tylko jeden z wielu przykładów niższej efektywności pakietu. Moglibyśmy skupić się na omówieniu jego słabości od strony operacyjnej. Zboczylibyśmy jednak z głównego toru naszej dyskusji, czyli zwrócenia uwagi na pewną powolność, a przez to nieefektywność działań regulatorów w obliczu sytuacji kryzysowej.
Podstawowym założeniem jakiegokolwiek instrumentarium pomocowego powinien być jego wyprzedzający charakter. Nie jest sztuką zaoferowanie rynkowi siedmiodniowych operacji FX swap, których cena jest zupełnie nierynkowa i powoduje, że polskie banki wolą zminimalizować obrót, a nawet odciąć klientom dostęp do serwisu finansowego, aniżeli z nich skorzystać. Czy regulatorzy wierzą w to, że instrumenty o charakterze ostatniej deski ratunku poprawią płynność w sektorze i w dłuższym okresie wesprą mechanizmy transmisji pieniądza do gospodarki?
Bo gra nie toczy się teraz o płynność poszczególnych banków, ale o dostęp przedsiębiorców do finansowania inwestycji. Przecież problemy płynnościowe, na które w pełni nie odpowiada NBP, wpływają również na obserwowaną od kilku miesięcy walkę depozytową, która musi się przełożyć na zwiększenie marż kredytowych i dalsze spowolnienie gospodarki.
[srodtytul]Konieczna koordynacja władz publicznych[/srodtytul]
Osiński i Tymoczko napisali, że udzielenie gwarancji dla lokat na rynku międzybankowym byłoby uzasadnione, gdyby istniały w Polsce banki, które nie mogłyby pozyskać finansowania w ramach pakietu zaufania. I rzeczywiście, problem polegał na tym, że pare miesięcy temu nie można było takiego scenariusza wykluczyć. Podkreślają oni, że koszty gwarancji musiałyby ponieść banki. Ależ jak najbardziej! Zdziwilibyśmy się, gdyby ktoś proponował coś innego. Co więcej, naszym zdaniem koszt gwarancji dla poszczególnych banków powinien być uzależniony od poziomu ryzyka w ich aktywach. Warto zauważyć, że podatnicy nie muszą ponosić żadnych kosztów gwarancji, bo nie musi wystąpić konieczność ich wypłaty.