Mówi pan o sobie „niepokorny”. Czy widać to w pana pracy dla Netii?
Uważam, że tak. To chyba najciekawsze przeżycie w mojej karierze zawodowej. Dołączyłem do zespołu jeszcze za prezesury Mirka Godlewskiego. Miałem obiecany rok spokoju i czas na przeorganizowanie segmentu B2C (w Netii to pion usług dla klientów indywidualnych i małych jednoosobowych firm – red.). Zrobiłem to, ale czy jednocześnie był to rok spokoju w firmie – nie mnie oceniać. Moja strategia, którą wtedy wdrożyłem widząc spadki przychodów i bazy klientów, była strategią wywrotową. Jednym z haseł wokół, których zgromadził się zespół ludzi pracujących nad tą zmianą było hasło zaczerpnięte z końcówki „Greka Zorby”: jaka piękna katastrofa. Wyszliśmy z założenia, że szczególnie w obliczu ryzyka potrzebne są odważne decyzje. Wtedy powstała marka „Dropss”. To akurat nie było wielkim sukcesem. Uważam, że popełniliśmy błąd przeznaczając na jej promocję zarówno ATL i BTL zbyt małe pieniądze na tym etapie rozwoju rynku. Takie podejście być może sprawdziłoby się, gdyby marka została wprowadzona wcześniej: zyskalibyśmy na fali hejtu, z jakim zmagała się konkurencja, tak jak we jedna z firm francuskich. Tak się jednak nie stało.