Tomasz Wiktorowski: Każda dziewczyna może wygrywać

Tomasz Wiktorowski – były trener Agnieszki Radwańskiej o kobiecym tenisie przed rozpoczynającym się w poniedziałek US Open.

Aktualizacja: 26.08.2019 06:20 Publikacja: 25.08.2019 19:31

Tomasz Wiktorowski: Każda dziewczyna może wygrywać

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska

Jak pan patrzy na pierwszy zawodowy sezon Igi Świątek?

Jak na jej wiek nie grała za dużo. To zwykle jest czas, gdy młode dziewczyny gonią za punktami rankingowymi i ta pogoń jest w pewnym sensie uprawniona. W tak młodym wieku jest lepsza regeneracja, większa energia i zapał. Można sobie przez chwilę na taką pogoń pozwolić. Oczywiście potem należy robić to mądrzej. Pierwszy sezon jest specyficzny, zwykle pełen bezkarności emocjonalnej, gdy wszystkie wiatry wieją w żagle i bardzo łatwo płynie się nawet pod prąd. Potem zazwyczaj przychodzi okres stagnacji, ale jeśli zawodniczka jest dobrze prowadzona i omijają ją kontuzje, to następuje kolejny skok i ten drugi etap jest najważniejszy. Iga jest w tej pierwszej fazie, może pędzić w górę rankingu, bo możliwości ma ogromne. Sądzę, że będzie genialnie, jeśli dotrze pod koniec roku do pierwszej trzydziestki, bo to już szansa rozstawienia w Wielkim Szlemie i gry we wszystkich turniejach WTA Tour bez eliminacji.

Mówiąc krótko, zapewni sobie spokój na kolejne miesiące, by wykonać ten drugi skok?

Kolejny okres będzie trudny, może najtrudniejszy. Zakończy się przejście z treningu juniorki do treningu profesjonalistki z WTA. Oczekiwania będą już rozbudzone, tymczasem trening czasem wychodzi, czasem nie, cykl inaugurujących sezon turniejów w Australii może się udać, może nie. Proces treningowy to proces twórczy i jakieś błędy zawsze się popełnia. Punkty z jesieni, także z US Open, dałyby zatem pewność siebie, nawet jak coś się nie uda w Auckland, Sydney lub Melbourne, to jest potem Dauha, a i kolejne turnieje. Nie ma stresu, że byłam 40., a nagle jestem 80. Radzenie sobie z taką presją wymaga dużej pewności siebie i doświadczenia, w piątym czy siódmym roku kariery dziewczyny to potrafią, ale na początku lepiej tego unikać.

Czy odłączenie się od dotychczasowego sponsora i samodzielność grupy szkoleniowej Igi Świątek to dobre posunięcie?

Nie jestem w stanie tego ocenić, ale zawodniczka z takim potencjałem raczej powinna współpracować przynajmniej z jedną dużą agencją światową, to może się przydać zwłaszcza w kwestiach sponsorskich. Ale lokalnie także trzeba się zabezpieczyć, tym bardziej że na razie wizerunek Igi jest wartościowy przede wszystkim w Polsce.

Na co może liczyć Magda Linette?

Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że jest za nisko w rankingu wobec tego, co może osiągnąć. To trwa od dawna i jest niepokojące. Pamiętam ją, gdy miała 15 lat, potem jak zaczął prowadzić ją Izo Zunić, jak wytyczyła sobie strefę komfortu, jakiś punkt szczytowy kariery, ale kolejnego kroku nie udało się zrobić. Możliwości ma, ale takie starty jak kiedyś w Tokio i ostatnio w Bronksie zdarzają się za rzadko.

Podoba się panu zmienna hierarchia kobiecego tenisa?

Podoba się, tym bardziej że dzieje się coś, co było do przewidzenia. Od pewno czasu widać pewien trend – powrót do gry bardziej technicznej. To coś bardzo dobrego. Widać jak na dłoni, że nie trzeba mieć 180 cm wzrostu i serwisu na poziomie 190 km/godz., by odnosić sukcesy. Parę lat temu, kiedy zaczęła to pokazywać Simona Halep, można ją było traktować jako wyjątek. Teraz Ashleigh Barty, Bianca Andreescu i inne wiedzą, jak niwelować przewagę potężniejszych, mogą z powodzeniem rywalizować z nimi nie przez tydzień czy dwa, tylko cały rok. Agnieszka Radwańska też to robiła, ale nie mogła wygenerować odpowiedniej prędkości piłki. Te młode to potrafią, wracamy do ciasnych crossów, wykorzystywania geometrii kortu, slajsów, lobów, skrótów. Choć strona fizyczna jest wciąż na wysokim poziomie, to technika znów wyszła na pierwszy plan. Informacja końcowa jest zatem prosta – każda dziewczyna może bardzo dobrze grać w tenisa.

Te starsze odejdą bez walki?

To dla nich trudny czas. Większość już deklaruje zakończenie kariery, tylko pięknie byłoby odejść w chwili sukcesu. Warto wiedzieć, kiedy to zrobić, by nie odchodzić jak Daniela Hantuchova czy Francesca Schiavone, gdzieś poza pierwszą setką rankingu, w małym turnieju na końcu świata. Każda z nich ma swoje wyobrażenie, kiedy może to zrobić. Serena Williams przegrała trzy kolejne finały wielkoszlemowe, w US Open będzie miała potrójną presję, by w końcu dogonić rekord Margaret Court, to chyba jej cel. Nie będzie łatwo. Maria Szarapowa, Andżelika Kerber, Petra Kvitova i parę innych zbliżają się także do granicy. Trochę zaskakujące jest to, że w grupie następczyń nie ma wielu zawodniczek z pokolenia Sloane Stephens lub Madison Keys, one wydawały się naturalnymi łączniczkami pokoleń, ale raczej musimy patrzeć na jeszcze młodsze.

Takie jak Cori Gauff?

O niej jeszcze niewiele wiadomo, ale jakbym miał wskazać przyszłą gwiazdę, to wskazałbym właśnie na nią. Jednostki wybitne od razu widać. Szarapowa w wieku 15 lat była już promowana przez rynek amerykański, również Martina Hingis. Siostry Williams też wyfrunęły w świat jako nastolatki. Trzeba zatem szukać takich jak Gauff. Innej podobnie zdolnej jednak na razie nie widzę i jeśli jej otoczenie będzie umiało połączyć stronę marketingową ze sportową, to szykuje się nam kolejna wielka gwiazda. Agnieszka trenowała z nią jeszcze nie tak dawno. Gdy Cori miała 13 lat, mieliśmy tego samego menedżera. Ćwiczyliśmy w Miami, dziewczyna była w stanie nawiązać walkę, grała dobry tenis.

Z pięciu trenerów nominowanych do tytułu trenera 2018 roku po paru miesiącach żaden nie pracował już z tą, którą doprowadził do sukcesów, nawet zdobywca nagrody Sascha Bajin z Naomi Osaką...

W tej piątce jest jeden trener wybitny – Darren Cahill od Halep, jeden z dużym doświadczeniem – Wim Fissette, wtedy po pracy z Kerber, i trzech byłych sparingpartnerów – ich odejścia nie są dla mnie zaskoczeniem. Dla mnie to Cahill był trenerem roku, praca z Rumunką to nie jest łatwa sprawa, ona jest bardzo świadomą zawodniczką. Bajin miał zaś tzw. golden touch, skorzystał z pracy poprzednika Davida Taylora.

Na razie nie wraca pan do trenerki, ale widać inne działania. Czym może się pochwalić fundacja wspierania tenisa – JW Tennis Support Foundation, którą zaczął pan prowadzić?

Zakończyliśmy cykl turniejów do 14 lat, w tej kategorii wiekowej trudno o lepszy w Polsce. Teraz czas na turniej Masters, od 1 do 3 września w Warszawie. Najlepsze trójki dziewcząt i chłopców dostaną stypendia, w sumie w puli mamy 100 tys. złotych. Mamy też grupę nieco starszych stypendystów, pomagamy im finansowo i niekiedy merytorycznie, prowadząc wykłady dla trenerów i rodziców. Sztandarowym projektem pozostaje budowa Narodowego Centrum Tenisa i jesteśmy na dobrej drodze, by tę ideę przekuć w czyn.

Zajął się pan także komentowaniem tenisa. Jak wrażenia?

Stres jest dużo mniejszy niż na krzesełku trenerskim. Ta praca daje mi poczucie, że wciąż jestem obecny w zawodowym tenisie. Po trenowaniu Agnieszki mam dobry ogląd techniki i taktyki, miałem siłą rzeczy długi kontakt z grą na najwyższym poziomie, mam nadzieję, że da się mnie słuchać.

Włącza się autocenzura?

Włącza się i to jest normalne. Życie prywatne, sekrety relacji pomijam, nie drążę takich spraw. Zresztą trenerzy się zmieniają, przychodzą nowe dziewczyny, z którymi nie miałem kontaktu, ta wiedza szybko wietrzeje. Znam parę osób, które chętnie leją w eter takie informacje, ja ograniczam się do tego, co widać na ekranie, i spraw technicznych lub związanych z organizacją turnieju.

Dlaczego warto oglądać US Open?

Dobre jest to, że mamy transmisje z wszystkich kortów, nie jak kiedyś tylko z wielkich. Dzięki temu możemy oglądać Polaków nawet na 13. lub 15. korcie. Do tego mamy pewność, że ważne mecze się odbędą, bo są dachy nad głównymi kortami. US Open stał się turniejem – podobnie jak Australian Open – bardzo przyjaznym dla kibiców. Ostatnio zbudowano tam trybuny nawet na kortach treningowych. Wielki Szlem w Nowym Jorku ma niesamowitą energię i to się przekłada na wszystko wokół. Warto więc oglądać ten turniej, także dlatego, by może kiedyś samemu przylecieć i przeżyć wszystko na miejscu. No i jeśli Serena awansuje do finału, to na pewno będzie show.

Jak pan patrzy na pierwszy zawodowy sezon Igi Świątek?

Jak na jej wiek nie grała za dużo. To zwykle jest czas, gdy młode dziewczyny gonią za punktami rankingowymi i ta pogoń jest w pewnym sensie uprawniona. W tak młodym wieku jest lepsza regeneracja, większa energia i zapał. Można sobie przez chwilę na taką pogoń pozwolić. Oczywiście potem należy robić to mądrzej. Pierwszy sezon jest specyficzny, zwykle pełen bezkarności emocjonalnej, gdy wszystkie wiatry wieją w żagle i bardzo łatwo płynie się nawet pod prąd. Potem zazwyczaj przychodzi okres stagnacji, ale jeśli zawodniczka jest dobrze prowadzona i omijają ją kontuzje, to następuje kolejny skok i ten drugi etap jest najważniejszy. Iga jest w tej pierwszej fazie, może pędzić w górę rankingu, bo możliwości ma ogromne. Sądzę, że będzie genialnie, jeśli dotrze pod koniec roku do pierwszej trzydziestki, bo to już szansa rozstawienia w Wielkim Szlemie i gry we wszystkich turniejach WTA Tour bez eliminacji.

Pozostało 88% artykułu
Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Donalda Tuska na 100 dni rządu łatwo krytykować, ale lepiej patrzeć w przyszłość
Publicystyka
Estera Flieger: PiS choćby i z Orbánem ściskającym Putina, byle przeciw Brukseli