Opinia publiczna w Niemczech spekuluje na temat drżących rąk kanclerz Angeli Merkel i jej stanu zdrowia. Czy badania medyczne polityków powinny być rodzajem informacji publicznej?
Gdy politycy są zdrowi, to bardzo chętnie się tym chwalą. Element witalności i siły jest istotnym czynnikiem wizerunku politycznego. Gdy głosujemy na danego polityka, chcemy, aby był zdrowy i w dobrej kondycji. Politycy to wiedzą i często to wykorzystują chociażby przez pokazywanie swojej aktywności fizycznej, np. jazdy na rowerze czy żeglowania. Z drugiej strony kwestia choroby jest intymna. Nikt nie chce się chwalić swoimi schorzeniami. Jednak powinniśmy być konsekwentni w swoich działaniach, w związku z czym, jeśli politycy chwalą się dobrym zdrowiem, to powinni się przyznać, kiedy ich zdrowie jest słabsze. Przykładem może być Włodzimierz Cimoszewicz publikujący w czasie kampanii informację o swojej chorobie nowotworowej. Uważam, że społeczeństwo powinno wiedzieć, czy dany polityk jest zdrowy, choć też tylko do pewnego stopnia.
To znaczy, że nie wszystkie badania powinny być jawne?
Nie spodziewałbym się, że politycy będą publikować dokładne badania. Jednak oczekiwałbym pewnej szczerości i konsekwencji. Pełnienie funkcji politycznej, w szczególności szefa rządu, głowy państwa czy ministra, wiąże się z podejmowaniem decyzji, których konsekwencje ponoszą wszyscy. Nie chodzi mi o precyzyjne badania typu morfologia krwi czy różnego rodzaju zabiegi. Skłaniam się w stronę orzeczenia o możliwości pełnienia danej funkcji. O stanie zdrowia premiera Leszka Millera po wypadku w helikopterze mieliśmy dużo informacji. Z kolei po wypadku premier Beaty Szydło tych informacji było znacznie mniej.
Czy nie stwarza to zagrożenia dla państwa?